9 kwi 2016

CHAPTER 12

It was a little crush that grew into something more.


— Więc… — zaczęła kobieta która, dzięki swojej specyficznej urodzie z powodu kształtu twarzy, była pożądana przez płeć przeciwną. — Arian skończył wczoraj sześć miesięcy. Wierzę, że to oznacza, iż dopełniłam umowy. 

Mężczyzna, opierający się o framugę drzwi, spoglądał z niedowierzaniem na matkę jego dzieci. Nie docierało do niego, jak w takiej chwili mogła dyrygować skrzatami pakującymi zawartość jej sypialni. — Naprawdę, nawet po czterech latach bycia dobrą mamą dla Effy i tych kilku miesiącach dla Ariana, wciąż chcesz odejść? 

— Rozmawialiśmy o tym… 

— Nie zmienia to tego, że cię nie rozumiem. Nie umiem. Nie, to nie to. Ja nie chcę tego zrozumieć. W głowie mi się nie mieści, że tak po prostu stąd wyjdziesz i zapomnisz, że masz najcudowniejsze dzieci. 

— Myślisz… Myślisz, że tego nie wiem?! — krzyknęła. Skrzaty ze strachem widocznym w dużych oczach spojrzały na swoich właścicieli. Widząc nikłe kiwnięcie głowy mężczyzny, jeden za drugim zniknęły, rozpływając się w powietrzu. — Myślisz, że to dla mnie proste? Myślisz, że nie będę tęsknić za herbacianymi przyjęciami z Effy albo obserwowaniem, jak z każdym miesiącem nasz syn, o którego tak długo walczyliśmy, tak długo staraliśmy, się zmienia? Nawet nie wiesz, jak bardzo boli mnie świadomość, że jestem do tego zmuszona przez własne, pieprzone błędy! Błędy głupiej, rozkapryszonej księżniczki!

Z westchnieniem odsunął się od ściany, która przyjemnie chłodziła go w plecy. Mimo że był już koniec października, to temperatura nie spadała w tym roku we Włoszech poniżej osiemnastu stopni. Do tego słońce całymi dniami świeciło wysoko na błękitnym niebie. Theo bardzo tęsknił za prawdziwą jesienią. Za zimnem. Wiatrem na twarzy. Deszczem. 

— Shh… — szepnął, odgarniając z jej twarzy włosy, których kolor już jakiś czas temu zmieniła z czarnych na ciemny brąz. — Wróć z nami. 

— Wiesz, że nie mogę. Pamiętasz, co się działo po wojnie. 

— To było kilkanaście lat temu. Emocje opadły. 

— Ale… 

— Moja droga… Minęło prawie dwadzieścia lat. Jeśli ludzie dalej mają ci za złe, że jako przestraszona dziewczyna chciałaś oddać Pottera w ręce pieprzonego maniaka, to dlatego, bo nie widzieli, co ta wojna z nami zrobiła. Znają ją tylko z gazet i opowieści, a nie dlatego, że w niej walczyli. Nie mają prawa cię oceniać. 

— Dobrze… Dobrze, wrócę do Anglii, ale nie będziemy mieszkać razem. Wszystko z kontraktu obowiązuje. Mamy prawo do szczęście, prawo, by zaznać miłości. 

— Zraniłaś mnie! Przecież ja ciebie tak bardzo kocham, niedobra kobieto! — krzyknął.

— Ja ciebie też. Powiedziałabym, że jesteś mi tak bliski, jak przyszywany brat może być, gdyby nie fakt, że mamy dwójkę dzieci i… nie — odpowiedziała, a widząc jego zniesmaczoną minę, wybuchła śmiechem. W odwecie, nie przejmując się, że wygniecie garnitur od Armaniego, złapał matkę swoich dzieci w stylu panny młodej i rzucił na łóżko, po czym zaczął ją łaskotać. Jego śmiech nikł w piskach, krzykach i groźbach wydobywających się spomiędzy ust ozdobionych ciemną, purpurową szminką. 

— Stop. Stop! Boli mnie… hahaha…. brzuch! Przestań! — krzyczała, ale dopiero cichy głosik, dobiegający z wejścia do pokoju, sprawił, że wyprostował plecy i spojrzał na czerwoną od śmiechu twarz kobiety. Śnieżnobiałe zęby gryzły wargę, a na policzkach widać było mokre ślady łez. 

— Tatusiu, dlaczego męczysz mamę? 

— Tatuś musiał dać mamie karę, by mamusia zmądrzała — odpowiedział najbardziej poważnym głosem, na jaki go było stać. 

— I mamusia zmądrzała? — zapytała dziewczynka ponownie, czego efektem było uderzenie w tył jego głowy przez kobiecą dłoń.

— Jak widzisz, mamusia dalej przejawia objawy agresji, ale… do domu wracamy wszyscy razem! — krzyknął, biorąc na ręce śmiejącą się dziewczynkę z długimi, ciemnymi włosami. Salutując do kipiącej ze wściekłości Pansy, mężczyzna wybiegł z jej sypialni, a wrzask kobiety niósł się za nim po korytarzach. 

~~*~~*~~

Hermiona stawiała niepewne kroki, chwiejąc się na szpilkach, które stukały po zetknięciu się z ziemią. Oczy miała zamknięte pod czarnym materiałem, który został zawiązany z tyłu jej głowy. W uszach dźwięczała głucha cisza po tym, jak zostało rzucone na jej osobę zaklęcie, by nic nie mogła usłyszeć. 

Jednak mimo poczucia braku równowagi, bycia pozbawioną wzroku czy słuchu, czuła się z mężczyzną bezpiecznie. Duża dłoń na dolnej części pleców, która ją prowadziła, ciepły, miętowy oddech na policzku, który uspokajał przy zamknięciu we własnym umyśle, czy kolejne pocałunki w czoło, a to w nos, które mówiły jej, że nie jest sama. 

Kiedyś sama gasiła światła w pomieszczeniu, zamykała oczy i siedziała w niezmąconej niczym ciszy, by odciąć się od świata i utonąć w niekończącej się otchłani własnych myśli. Jednak po tej nocy i każdej kolejnej, gdy Ron brał to, co chciał, znienawidziła mrok i ciszę. Bała się tego, czego nie widziała i co ukrywała ciemność, bała się również tego, jak wyraźne dźwięki były w absolutnej ciszy, która zazwyczaj towarzyszyła mrokowi. Każde zetknięcie ciał, sapnięcie, szept, skrzypnięcie łóżka, porwanie materiału, stłamszony płacz i prośby, które nie zdawały się na nic. 

Jednak teraz czerń, która spowiła jej widok, wcale nie przerażała. Mimo że otoczyła byłą Gryfonkę całą i opatuliła w swoich ciemnych, niewidzialnych mackach, Hermiona czuła niesamowity i zdumiewający spokój. Ku własnemu zdziwieniu nie musiała ze sobą walczyć, by nie odczuwać lęku, i ani razu nie musiała mówić sobie w myślach, że „z nim nigdy nic złego się nie stanie”. Ciemność mogła próbować przyciągnąć ją ku sobie, ale nie była w stanie wyłowić kobiety z głębin podekscytowania ani szczęścia, w których utonęła z chwilą zobaczenia mężczyzny. Tego mężczyzny. Jej mężczyzny. 

W ciągu ostatniego miesiąca Draco postawił sobie za cel, by zabierać ją na romantyczne, czasami ekscytujące randki co drugi wieczór. Często były to kolacje, ale nigdy w tym samym miejscu, a biorąc pod uwagę, że mężczyzna należał do obrzydliwie bogatych i zdolnych czarodziejów, mógł sprawić, że wszystko, co sobie wymyślił, stawało się rzeczywistością. 

Dzięki temu mieli wieczorny piknik na posadzce w Muzeum w Luwrze (jak na nią przystało, nim rozłożyli koc i usiedli, by się rozkoszować kanapeczkami i słodkim winem, ostro go ochrzaniła za włamanie), nocny, dwugodzinny spacer po moście, który łączył kanadyjską część Wodospadu Niagara z amerykańską (zakochała się w kolorach, w których był skąpany), taniec w dźwiękach ich bijących serc i padającego deszczu na szczycie Wieży Eiffla. A nawet spontaniczny wypad na karaoke z Blaisem i Luną czy wspólne czytanie „Dumy i Uprzedzenia” w największej bibliotece, do której mógł ją zabrać — Biblioteki Kongresu w stanach. 

Do tej pory nie wiedziała do końca, jak udało mu się zorganizować połowę randek, i wolała nie wiedzieć — dla własnego spokoju. Wystarczała jej świadomość, że musiał złamać kilka paragrafów i opłacić jakieś wpływowe osoby (z obu światów). 

Dziś obiecał jej, że nie wyniosą się nawet z Londynu, z czego się cieszyła. Każda randka, każda chwila spotkania została przez nią zapamiętana z minuty na minutę i kolejna była lepsza od poprzedniej, ale nie chciała, by dla niej cały czas Draco balansował na granicy prawa. I tak, Hermiona wiedziała, że nie zamkną go w Azkabanie dzieki łapówkom, które  — wiedziała to  musiał wręczać rozmaitym osobom. Jednak sama świadomość, że robił to dla niej, przez nią, by nadrobić tych kilkanaście straconych lat, sprawiała, że kobieta czuła się winna. 

Mężczyzna złapał różdżkę, którą trzymał w pikowanej kamizelce, i przerwał zaklęcie wyciszające, które rzucił kilkanaście minut temu na kobietę u jego boku. 

— Stój — powiedział, a wraz z jego głosem usłyszała kliknięcie drzwi. Poczuła duże dłonie na swoich ramionach. Popchął ją do przodu, zmuszając, by przesunęła się kilka kroków. — Już. Jesteś gotowa? — zapytał, na co odpowiedziała mu tylko skinięciem głowy. — W takim razie... — odwiązał czarną apaszkę — zapraszam cię na… — delikatne przesunięcie materiału z lewej strony jej twarzy do prawej — całonocny seans filmowy romantycznej top dziesiątki według Dracona Malfoya! 

Hermiona parsknęła śmiechem i otworzyła oczy. Mrugając powiekami, by przyzwyczaić się do nikłego światła panującego w pomieszczeniu, udało jej się jeszcze zobaczyć końcówkę apaszki unoszącej się w powietrzu. Podążyła za nią wzrokiem, odwracając się na pięcie. 

Stał przed nią. W ciemnych jeansach, lekko i modnie wytartych, w zwykłej, białej, bawełnianej bluzce z długim rękawem, z trzema guziczkami przy szyi — atrapami — i ciemnobrązowej pikowanej kamizelce z kapturem. 

Wyglądał tak młodo w tym zestawie, a trzydniowy zarost na policzkach dodawał ostrości wyglądzie mężczyzny. Tak piekielnie dobrze... 

Tak, dobrze, seksownie i… pięknie. 

— Za pięknie to ja podziękuję — powiedział rozbawiony, a kobieta zdała sobie sprawę, że wypowiedziała swoje myśli na głos. Nastolatką nie była już od dawna, ale jej policzki zapłonęły czerwienią. — Za seksownie wycał +uję — dodał, pokonując dzielące ich kilka kroków. 

Z wypiekami na policzkach, z zagryzioną wargą i gwiazdami w oczach czekała, aż długie, zimne palce chwycą ją za podbródek i uniosą jej głowę. Z galopującymi bizonami pod sercem czekała z utęsknieniem na idealnie wykrojone, wąskie usta byłego Ślizgona. 

Niczym nastolatka. Jakby wciąż miała dziewiętnaście lat. I jak ta nastolatka, pozwoliła sobie na chwilę zapomnienia w ramionach mężczyzny, który lata temu zawrócił jej w głowie. Pozwoliła sobie na rozlewające się ciepłe uczucie w podbrzuszu i intymny dotyk drugiej osoby, który do niedawna przyprawiał ją o zimne dreszcze czy czasami nawet o mdłości. “Tak było z Ronem” powtarzała sobie w myślach jak litanię za każdym razem (czyli dotychczas cztery razy, łącznie z dzisiejszym pięć), gdy rozciągali z Draconem granice, które ustalili jednego wieczora w jej gabinecie. Rzadko kiedy posuwali się dalej niż cmoknięcie w policzek, objęcie ramieniem czy zwykłe trzymanie się za ręce. Jednak kiedy w końcu się całowali, Hermiona zapominała o całym świecie.

Długie palce chłodziły rozgrzaną skórę na jej twarzy, a gorące usta słodko cmokały jej wargi, linię szczęki i szyję po gorącym, długim pocałunku, którym chwilę wcześniej ją obdarował. Smyrnął skórę szyi pod uchem, wyszeptał coś, co brzmiało: “kurwa… chcę... więcej,” zaatakował czułe miejsce ustami, zębami i językiem. Usłyszała głośne jęknięcie, które wydobyło się z jej własnych ust, i pukanie do drzwi. Korzystając z chwili trzeźwości, bo po kilku minutach nieziemskiego całowania była pijana — pijana Draconem Malfoyem, odepchnęła wciąż złapanego w momencie mężczyznę. Wskazała mu drzwi, gdy spojrzał na nią bez żadnych emocji na twarzy. Mrugnął dwa razy i ruszył w stronę wyjścia z sali. 

W tym czasie Hermiona w końcu miała okazję, by rozejrzeć się dookoła i dowiedzieć się, gdzie są. 

Kino, mugolskie kino, z wielkim ekranem na ścianie, a na przeciwko niej dziesiątki krzeseł.
— Zaczniemy od „50 pierwszych randek”… — Hermiona odwróciła się w stronę wejścia, skąd dobiegał głos Ślizgona. — Wydaje się idealnym filmem na naszą pięćdziesiątą randkę, jak myślisz?

~*~*~
Draco wszedł do apartamentu, który wynajmował od miesiąca. Rzucił klucze na komodę w przedpokoju i z zadowolonym uśmieszkiem na ustach rzucił się na kanapę. Dzisiejsza randka z Granger była nieziemska. Śmiali się godzinami z powodu kilku komedii romantycznych, Hermiona popłakała się przez „Miłość i inne używki”, a rozryczała jak bóbr przy „Jednym dniu” — jak później mu wyjaśniła, zobaczyła w tym filmie ich. Powiedziała: “jestem jak ten Dexter. Zaślepiona strachem i głupotą przez tak długi czas zachowałam się jak idiotka i zniszczyłam coś naprawdę pięknego. Mogliśmy mieć tak wiele, Draco. Tak samo dużo czasu zajęło i mnie, i jemu zobaczenie tego, co przez ten cały czas mieliśmy pod własnymi nosami. Co jeśli, jeśli naprawimy to, co spieprzyłam, by zaraz, tak jak jemu odebrana została Emma, zniknęła nasza ostatnia szansa?”. Powtarzali razem linijki ulubionego wierszu Jamie Sullivan za każdym razem, gdy ktoś wypowiadał je w filmie, prowadzili dyskusję na temat pamięci człowieka i trzymali się za dłonie przez całe dwie godziny „Dumy i Uprzedzenia”. 

Dzisiejszą noc wypełnioną filmami, chińszczyzną na wynos i buzującą coca—colą zapamięta na długo. Wszystko przez to, że w końcu Hermiona opuściła osłony, które długo budowała wokół siebie. Nie kontrolowała każdego drgnięcia powiekami, nie wysilała się na spokój. Kiedy chciała, to się śmiała, kiedy chciała, to płakała, mocząc mu kamizelkę. I nie zamykała się prawie w ogóle. Nawijała jak ta mała katarynka, co tylko ślina jej na język przyniosła. Tak bardzo mu tego brakowało. 

~*~*~
Dzień przed pierwszym meczem Ślizgonów w tym sezonie siódmy rok miał po kolacji długą pogawędkę z durektorką — o przyszłości. Wieści, jakie im ogłosiła czarownica, średnio spodobały się większości uczniów. Wielu martwiło się tym, że wciąż nie mieli żadnego pomysłu na siebie i ścieżkę kariery, na jaką chcą wstąpić. Wielu też uważało, że grafik, który został im przedstawiony, był przesadzony; ponieważ niezależnie od tego, kto co wybierze, będzie zmuszony przez dwa tygodnie chodzić na zajęcia w Hogwarcie, a po nich na sześć godzin praktyk w wybranym przez siebie miejscu (o ile zostało się przyjętym). Nie wspominając o dodatkowych dwóch tygodniach wyrwanych z przerwy świątecznej i lekcjach, które będą mimo wszystko normalnie odrabiać. 

Martwili się o czas — czy nie będzie go za mało, o naukę — czy będą w stanie utrzymać swój dotychczasowy poziom, a także o wytrzymałość. 

Corbin za to martwił się, gdzie szukać miejsca, a raczej w jakiej dziedzinie. Do tej pory nie musiał zawracać sobie głowy przyszłością, bo po Hogwarcie zamierzał spędzić rok w Nowym Jorku, o czym jeszcze nikt nie wiedział. Teraz, kiedy jednak został zmuszony do zastanowienia się, gdzie widzi siebie za dziesięć lat — nie umiał nawet sobie odpowiedzieć na to pytanie. 

Puk, puk — z bezmyślnego wpatrywania się w biały sufit dormitorium i niechcianych myśli o tym, co będzie, Ślizgona wyrwało delikatne pukanie do drzwi. Westchnął zrezygnowany i dźwignął się z łóżka. Rozsunął wiszący wokół jego łóżka materiał, by sprawdzić, czy któryś z jego współlokatorów postanowił otworzyć. Kiedy tak się nie stało, ruszył w stronę drzwi. Nie bacząc na brak koszulki ani fakt, że jedyny materiał, jaki zasłaniał jego ciało, to luźne bokserki w ruchome, pieprzące się aniołki i diabełki — prezent od Lyry na urodziny w tamtym roku, sięgnął klamkę i otworzył drzwi. 

Widząc, jak czerwony rumieniec kwitnie na bladych policzkach, a język liże nieświadomie dolną wargę, Corbin uśmiechnął się z satysfakcją, zdając sobie sprawę z tego, że wiedział jedną rzecz o swojej przyszłości. 

Chciał, potrzebował — nie, skreśl to — pragnął mieć w niej stojącą przed nim nastolatkę. 

— Nie mogłam spać — szepnęła, a chłopak poczuł, jak coś w żołądku wykonuje podwójne salto na dźwięk jej zachrypniętego głosu i widok zamglonych oczu. 

Ignorując zdrowy rozsądek, który mówił, by odprawić dziś dziewczynę, otworzył szerzej drzwi i zaprowadził do łóżka, które do niego należało. Usiadła, by po chwili opaść z westchnieniem do tyłu na czarną, satynową pościel. Zauważył, jak krótka spódniczka podwinęła się, odsłaniając śniadą skórę ud, a włosy ułożyły się wokół twarzy, tworząc aureolę. Właśnie to skojarzenie wybudziło go z transu i podziwiania dziewczyny. Nawet zwyczajnie leżąc na jego łóżku, potrafiła sprawić, że potrzebował drugiego zimnego prysznica, a przy okazji wszystkie znaki na ziemi dawały mu znać, że jest dla niego zbyt niewinna i tylko ją zepsuje. 

— Ubiorę się — szepnął, odwracając się i kierując w stronę kufra. Wyciągnął za duże na niego dresy, żeby zasłonić swój problem, który wywołała Gryfonka, nawet o tym nie wiedząc, i bluzę z kapturem. Zasunął zasłony wokół łóżka i rzucił po cichu zaklęcie wyciszające. 

Westchnął, zamykając za sobą drzwi łazienki i oparł czoło o zimną powierzchnię kafeleków, równocześnie starając się myśleć o wszystkim, co pomogłoby mu pozbyć się rosnącego problemu. Corbin zauważył, że im dłużej wytrzymywał przez kolejne dni, a nawet tygodnie bez seksu, wystarczyła krótka chwila z Lily, widok skrawka gołej skóry na udzie czy brzucha, by mocno go podniecić. Zauważył także, że kiedyś, gdy był w „związku” z jakąś dziewczyną, bez problemu wyobrażał sobie, że mógł iść zaspokoić swoje potrzeby do całkiem innej laski. Bez poczucia winy, bez poczucia zdrady. Teraz było inaczej. Teraz mdliło go na samą myśl, żeby za plecami Lily pieprzyć się z kimś innym, ponieważ z nią nie mógł. Zresztą inne dziewczyny nawet już go nie jarały. Tylko ta czternastolatka budziła w nim tak silne emocje, że członek pulsował i bolał, prosząc o spełnienie, co też często przyprawiało go o mdłości. Ona miała tylko czternaście lat, czternaście, a on napalał się z jej powodu…

— Jak jakiś pieprzony prawiczek, kurwa, i zboczeniec — warknął pod nosem, dokańczając na głos myśl. 

Wsunął spodnie na tyłek i wsadził dłoń w bokserki, by ułożyć wygodnie wciąż twardego członka, po czym nałożył bluzę. Starając się zachowywać normalnie, wrócił do pomieszczenia i zauważył, że Lily siedzi na brzegu łóżka. W trzęsących się dłoniach trzymała kartkę papieru wyrwaną z mugolskiego zeszytu w kratkę, a w nogach, na ziemi, leżała koperta ze znaczkiem z Nowego Jorku. 

— Kurwa — powiedział, domyślając się, że czekał go ostry opieprz. Jak się zdziwił, kiedy zamiast krzyczeć przemówiła do niego spokojnym, lekko smutnym głosem. 

— Oli nie pisał mi, że z tobą także ma kontakt. Ani że rozpoczął jakąś nową terapię. 

— Ty też? 

— Jasne, że tak. — Wzruszenie ramion. — Jestem najlepszą kuzynką Lyry, więc mi mówiła o Olim więcej niż tobie, a to zazwyczaj o niej piszemy. O Scorpiusie nie umiałam mu powiedzieć. 

Corbin skinął głową, rozumiejąc, co miała na myśli. Sam też nic nie napisał chłopakowi, martwiąc się, że kiedy usłyszy, że Lyra wreszcie ruszyła naprzód tak, jak Oli jej kazał, to nie będzie dłużej pisać. Wzdychając, wskoczył na łóżko i przekręcił się na bok, by widzieć dokładnie dziewczynę. Dzieliła ich szerokość jaśka, była piąta nad ranem, a Lily wciąż pachniała słodką wonią perfum z poprzedniego dnia. Przymknął oczy, wciągając porządną dawkę powietrza, by móc cieszyć się zapachem dziewczyny. Dziewczyny, która leżała w jego łóżku, okej, na łóżku, nie po raz pierwszy. 

Tak bardzo chciał złapać, ją za ramiona i przygwoździć swoim ciałem do materaca łóżka. Pociągnąć za rude włosy, słuchając niewinnych dźwięków wydobywających się z jej gardła pod wpływem jego ust na szyi. Pragnął ozdobić ją malinkami, by dać do zrozumienia brzydkiej płci, że ta dziewczyna należy do niego, i dopóki ma on coś do powiedzenia, to nie mają prawa nawet cieszyć oczu jej widokiem. 

Rozmyślenia o tym, co chciał w tej chwili zrobić, zostały przerwane, gdy poczuł miętowy oddech na nosie i ciepłe usta na swoich. Obdarowała go trzema powolnymi cmoknięciami, nim nieśmiało pocałowała. Wciąż trwając w szoku, z szumem w uszach i mocno bijącym sercem, czuł, jak jej wargi nie poddawały się jego biernym udziałem i ocierały się o jego. Dopiero kiedy przejechała językiem pomiędzy jego wargami, starając się otworzyć jego usta, Ślizgon wybudził się z otępienia. 

Po raz kolejny ignorując zdrowy rozsądek, złapał ją za biodra i posadził na swoim brzuchu. Wciąż go całując, Lily nachyliła się do przodu, by chłopak mógł przestać wisieć z głową w powietrzu i położyć ją na poduszce. Przez to sama prawie na nim leżała. I na słodkiego Merlina, jak zajebiście idealnie pasowała w tym właśnie miejscu, na nim, w jego ramionach, z palcami w dredach i językiem atakującym jego. 

Posunęła się lekko w dół, co wywołało wyrwanie się syknięcia z jego ust, i przerwało ich pocałunek. Corbin z przerażeniem spojrzał w brązowe oczy, które patrzyły niepewnie w miejsce, gdzie siedziała po przesunięciu. Policzki płonęły jej czerwienią. 

— Ja… Prze… Yhm… — powiedziała, nie mówiąc mu nic sensownego, co wywołało parsknięcie śmiechem u chłopaka. 

— Nie przepraszaj. Nie twoja wina, że tak na mnie działasz. — Lily skinęła głową, odwracając od niego wciąż zaczerwienioną twarz. Westchnął. Przecież wiedział, że to był zły pomysł ją wpuszczać do dormitorium. Zły pomysł, by całować. Wiedział to, i dlatego nie pozwalał sobie by dać się porwać emocją, tak samo jak w łazience. Udawało mu się, aż do dziesiejszego poranka. Ponownie złapał dziewczynę za biodra i unosząc bez większego wysiłku, posadził Lily z powrotem na łóżku obok siebie. 

— Nie… Nie przeszkadzało mi to — powiedziała. Corbin uśmiechnął się zadowolony, słysząc te słowa, równocześnie ganiąc się w myślach, że ona ma tylko czternaście lat. 

— To dla twojego dobra i mojego zdrowia psychicznego. 

— Ale… 

— Ciii… — Corbin pochylił się nad Gryfonką, by pocałować ją w czoło, i odwrócił plecami do siebie. — To jest chore, ale nie masz pojęcia do jakiego stanu mnie doprowadzasz. Codziennie. Bez przerwy — szepnął i poczuł, jak Lily łapie go za ramię i ciągnie, by objął ją w pasie, co z przyjemnością zrobił. Przyciągnął ją do siebie, starając się, by przez przypadek nie dotknęła tyłkiem jego krocza, a głowę wtulił w rude włosy. — Nawet nic nie musisz robić. Wystarczy, że cię widzę. Albo się uśmiechasz, ale tym uśmiechem, co jest tylko dla mnie. Zagryzasz dolną wargę, z czym generalnie masz skończyć, bo naprawdę nie ręczę za siebie, kiedy to robisz. 

— Ja robię? — zapytała cicho. 

— Rozpalasz mnie, Lily… — szepnął jej do ucha, a ją przeszły przyjemne dreszcze od zachrypniętego głosu. — Rozbudzasz we mnie takie pragnienie, że nie mogę go zaspokoić, za każdym pieprzonym razem. Nawet nie wiesz, jak bardzo to boli, kiedy całe twoje ciało, bo już nie tylko ta jedna część ciała, pulsuje z bólu, wiedząc, że zwykłe zwalenie nie pomoże. 

— Corbin — szepnęła i chłopak zauważył, jak jej oddech przyśpieszył, a szept był równie zachrypnięty, co jego. 

— Dla ciebie warto czekać, Lily. Tylko… tylko czasami będę musiał cię odepchnąć i chcę, byś wiedziała, że to dlatego, bo bycie blisko ciebie boli, ale… ale warto, Lily.

Lily przekręciła się na łóżku, by znaleźć się twarzą w twarz. Policzki miała lekko zaróżowione, a oczy przykryła mgiełka pożądania. Uniosła dłoń do góry i przejechała po jego zaroście na policzkach. 

— Przepraszam, Corbin. 

— Przestań. Nie masz za co. W końcu to ja pierwszy się zakochałem.

~~*~~*~~

— Malfoy! 

Byłego Ślizgona z krótkiej drzemki, którą uciął sobie na kanapie po powrocie z kina, wybudziło warknięcie. Znajomy głos dochodził z niewielkiego pokoju — jego tymczasowego gabinetu. Przecierając zaspane oczy, ziewnął głośno, i unosząc ramiona, rozprostował kości. Spanie na kanapie, nawet dwugodzinne, co stwierdził po spojrzeniu na zegarek, było cholernie niewygodne. 

Wszedł do pomieszczenia, i pierwsza rzecz jaka rzuciła mu się w oczy to regały z książkami, segregatorami i teczkami na każdej ścianie i biurko prawie pośrodku pokoju. W środku jednego wielkiego regału znajdował się kominek, duży kominek w marmurze. To właśnie z tego miejsca dochodził głos, który go wybudził z pożądanego przez blondyna snu. 

— Proszę, kogo to przywiało na stare śmieci… — powiedział, zauważając w szmaragdowych płomieniach starego przyjaciela, którego nie widział od kilku lat. 

— Dobrze cię widzieć, Draco. 

— Ciebie również, jednak wolałbym, gdybyś ruszył swój tyłek z Włoch by napić się dobrej whisky. 

Patrząc na twarz z rozgrzanego węgla i drewna, Draco zauważył szelmowski uśmieszek ją ozdabiający. Draco znał ten uśmiech. Nie wiele osób o tym wiedziało, praktycznie tylko ich ślizgońska grupka, ale ten uśmiech rzadko się pojawiał. Przez wczesną śmierć matki i ciężkie dzieciństwo przez ojca, w jego przyjacielu brakowało akceptacji dla samego siebie. 

— To rezerwuj sobie dzisiejszy wieczór.

— Serio? — zapytał Draco i sam nie mógł się nadziwić, jak wyraźna nadzieja była w jego głosie. Minęły dokładnie cztery lata odkąd mężczyźni się widzieli i to tylko dlatego, bo ostatnim razem został poproszony o bycie chrzestnym dla Effy. 

— Yhm. Wiem, że się przeprowadziłeś, ale myślisz, że znajdzie się u ciebie miejsce dla mnie i dzieciaków na niecały tydzień? 

Draco westchnął. 

— Nawet na tydzień nie zostaniesz z nami? — zapytał patrząc w oczy, które powinny być ciemno niebieskie, a iskrzyły się zielenią. 

— Otworzę przejście. Masz chwilę, żeby wstąpić na śniadanie? 

Bez odpowiedzi, Draco złapał garść proszku i wrzucił go w płomień i wykrzyczał nazwę domu. W podbrzuszu czuł podekscytowanie i zdenerwowanie. Wreszcie po tylu latach zobaczy się z osobą, którą uważał za swojego brata, ale równocześnie się martwił. Mimo świetnych, łatwych i szybkich środków transportów, które posiadali w magicznym świecie, to był pierwszy raz, kiedy został zaproszony. Nie licząc tego jednego razu na chrzciny Effy. Jeśli rozmawiali, to tylko przez listy. Draco kilkakrotnie pytał dlaczego, zapraszał do siebie, ale w końcu odpuścił. Wiedział, że kiedy były ślizgon będzie gotowy, to się z nim skontaktuje. Miał nadzieję, że to ten moment właśnie nadszedł. 

Nie minęła minuta, a wyszedł z kominka i szybkim zaklęciem wyczyścił ubranie z sadzy. Podniósł wzrok z wygniecionego materiału po spaniu na kanapie, a na jego usta wypłynął wielki uśmiech. 

Po środku pokoju stało pełno kartonów, toreb i walizek. Na jednej z nich siedziała jego czteroletnie chrześniaczka w żółtej sukience w białe grochy i długim, grubym warkoczu ozdobionym białą wstążką. Na kolanach trzymała szmacianą lalkę, którą dostała od niego na gwiazdkę w zeszłym roku. To co było wyjątkowe w tej lalce, to fakt, że została uszyta na podobieństwo rysunku, który dostał w liście na urodziny. Miała dwie wielkie kitki z pomarańczowej wełny na czubku głowy, rumieńce na policzkach i bardzo długie nogi z baletkami w miejscu, gdzie powinny być stopy. Lalka była ładna, zwłaszcza, gdy brało się pod uwagę, że powstała na podstawie rysunku trzyletniej dziewczynki. 

Za Effy stał mężczyzna, trzymając jedną dłoń na jej ramieniu, a drugą rękę oplatał wokół małego ciałka chłopca w samej koszulce i pampersie. 

Draco oparł się o kominek, z którego dopiero co wyszedł i wchłaniał oczami obraz, który widział. Obawiał się nawet mrugnąć oczami, bojąc się, że kiedy to zrobi, obudzi się ponownie na kanapie. Oczyścił gardło chrząknięciem, nie ufając własnemu głosowi, zanim wyszeptał po cichu:

— Theo? 

— Na tydzień do ciebie. Na zawsze do Londynu. Wracamy do domu. 

~~*~~*~~

Zielono—srebrny strój. Siódemka na wąskich plecach. Jasne włosy zaplecione w długiego kłosa i srebrna tasiemka tańcząca na wietrze. Poruszające się usta, nucące po cichu piosenkę, którą Scorpius słyszał nie pierwszy raz. 

Zawsze przed meczem. Zawsze przed wyjściem na murawę. 

— Breathe it in, I'm gonna shine, it's my moment, gotta live and live it right, I'm flyin, flyin so strong… 

— I drużyna Ślizgonów! Od końca: Lyra, od niedawna Granger, jako szukająca! 

Scorpius zauważył, jak Lyra zamrugała powiekami, wracając na ziemię, przywołana krzykiem Damiana, który zawsze komentował mecze. Dziewczyna, tradycyjnie ignorując to, że jako drużyna powinni dojść do środka boiska, przywołała miotłę, wsiadła na nią i wyleciała spod trybuny, pod którą zawsze drużyny czekały na mecz. Na samym początku wszyscy zastanawiali się, dlaczego ślizgonka zawsze tak robi, ale Scorpius już w pierwszej klasie odkrył przyczynę. 

Nikt nie lubił małej dziewczynki w blond lokach, która, mając matkę mugolaczkę i ojca zdrajcę krwi, trafiła do Slytherinu. Nikomu nie podobało się, że z miejsca dostała pokój tylko dla siebie i dyrektorka pozwoliła Harry’emu Potterowi na częste odwiedziny w szkole, by trenował ją w Quidditchu. Mimo że dostała się do drużyny, to przez długi czas nie czuła się jej częścią. Dlatego szybowała do góry ze słowami piosenki na ustach i skupiała się, by później olśniewać wszystkich swoją grą, tak jak śpiewała. Później, jak domyślał się Scorpe wybijała się z przyzwyczajenia i spokoju, który panował w powietrzu i otulał ją niczym kokon. Wiedział, bo sam się tak czuł, gdy mroźne powietrze smagało go po twarzy, a adrenalina spowodowana prędkością i szczyptą zagrożenia wywołanego przez tłuczki towarzyszyła mu przez cały czas. To był jego spokój. Wtedy się wyciszał i skupiał. 

— I na końcu, Scorpius Malfoy, ścigający, cholernie dobry taktyk i kapitan! Powitajmy ich gromkimi oklaskami! 

— There's a time in your life, when the world is on your side, you might not feel it, you might not see it, but it surrounds you like a light, makes you stronger for the fight… 

— Gwizdek pani Hooch i ruszyli! 

Słysząc gwizdek, Lyra przerwała nucenie i uniosła powoli powieki. Widząc tłuczek, który już na samym początku poleciał w jej stronę, zacisnęła palce mocniej na miotle i spojrzała szybko na boki, upewniając się, że nikogo nie ma w pobliżu. 

— Nawet dwie minuty nie minęły, a świeżo wypuszczony tłuczek leci prosto w Granger! Co ona robi! Dlaczego nie ucieka! Ej, Pucey, rusz tyłek i rób, co do ciebie należy. Odbij go, zanim wasza szukająca wyląduje w skrzydle szpitalnym! 

Dziewczyna prychnęła, słysząc słowa Damiana. 

— Trzy, dwa, jeden… — szepnęła do siebie, widząc, jak kula znajduje się na wyciągnięcie ręki, zrobiła manewr, który ćwiczyła ostatnio ze Scorpiusem. Przechyliła się w bok, przez co okręciła się o sto osiemdziesiąt stopni, a tłuczek, zamiast uderzyć ją w żebra, znalazł się nad jej skrzyżowanymi na kiju nogami. — Raz, dwa, trzy… — szepnęła znowu i pociągnęła rączkę w dół, zmuszając tył miotły do uniesienia się, przez co tłuczek dotknął części, której zwykły człowiek używa do „zamiatania”. Czując mocne drgnięcie od siły uderzenia, Lyra użyła całej siły, jaką w sobie miała, i poleciała w bok, wisząc do góry nogami, odbijając tłuczek miotłą. Na jej szczęście przeciwnicy się tego nie spodziewali i tłuczek uderzył w nogę dziewczyny z przeciwnej drużyny, która akurat trzymała kafla. 

— Widzieliście to?! Widzieliście?! Granger, to było obłędne! A to niecałe pięć minut w grze! Raven traci ochraniacz z nogi na skutek uderzenia tłuczkiem i upuszcza kafla, którego przejmuje Sullivan! Granger wzbija się wyżej, a Sullivan zaczyna, jak sam lubi to nazywać, taniec w powietrzu z Malfoyem. Podają kafla pomiędzy sobą, wirując na miotłach i bawią się z przeciwnikami i…. ostatecznie Sullivan zdobywa pierwsze dziesięć punktów w meczu! 

Lyra uśmiechnęła się do siebie, widząc szał na trybunach swojego domu. Pośród morza zielonych mundurków znalazła czerwono—złoty szalik Lily, która stała z Corbinem i Robyn. Zatrzymała miotłę i rozejrzała się za szukającym Krukonów. I znalazła go, był głęboko w dole, obserwując ziemię. Równocześnie zobaczyła, jak szukający w stroju niebiesko—brązowym odebrał kafla od swojego obrońcy i ruszył naprzód. Już po chwili Scorpius znalazł się na jego ogonie, a Sullivan z Montague (druga i ostatnia dziewczyna w ich drużynie) pędzili pod nimi, by zahamować chwilę potem przed twarzą Krukona. Wiedząc, że znowu odbiorą im czerwoną piłkę, Lyra wróciła do swojego zadania. 

— I Ślizgoni znowu trafiają! Jeśli Bott chce wygrać ten mecz, to musi potrząsnąć swoimi zawodnikami, bo od pół godziny nie przeprowadzili żadnej akcji i jedyne, co robią zawodowo, to dają się ograć przeciwnikom. 

Scorpius był z siebie zadowolony po trafieniu jedenastego gola i parsknął śmiechem. Damian strzelił w dziesiątkę. Nie wiedział, co działo się z drużyną Krukonów, ale w sumie mało go to obchodziło. Prowadzili sto dziewiędziesiąt do piędziesięciu i, nawet biorąc pod uwagę, że jego drużyna zawsze świetnie grała, był w szoku, jak dobrze im szło, bo Ravenclaw zawsze był całkiem niezły. Jeśli utrzymaliby taki poziom przez resztę roku, to puchar należał już do nich. 

— Mijają właśnie dwie godziny od rozpoczęcia meczu. Slytherin prowadzi dwieście czterdzieści do osiemdziesięciu, a Sullivan znowu pędzi na obrońcę przeciwników. Złoty znicz nie pokazał się ani razu, przez co Granger i Thomas mogą podziwiać dzisiejszy mecz, ale tylko jedno z nich może być dumne z postawy swoich kolegów. Zgadniecie, kto?! — krzyknął Damian, a większość uczniów na trybunach wykrzyknęła jej nazwisko. Śmiejąc się, Lyra rozejrzała się po lewej stronie stadionu. Na malinowe usta wypłynął uśmieszek, szybko spojrzała na swojego przeciwnika w tej grze i z zadowoleniem patrzyła, jak Thomas podlatuje do miejsca komentatora i strzela z miotły w głowę Damiana. „Idiota,” pomyślała i, korzystając z tego, że szukający Ravenclawu nie uważa i drze się na komentującego nastolatka, naparła mocno na przód miotły , zmuszając ją do szybkiego rozpędzenia. Już w połowie drogi do wciąż latającej w tym samym miejscu złotej kulki usłyszała zagrzewające krzyki uczniów jej domu i nawoływanie Raven — kapitana drużyny Krukonów — by Thomas przestał robić z siebie debila i leciał po znicz. 

— Nareszcie! Co za kretyn daje ponieść się emocjom po takim małym żarci… Przepraszam, pani Hooch! Granger zobaczyła latający znicz nad trybunami nauczycieli. Rozpędziła miotłę i gdy jej brakuje niecałe dziesięć metrów do celu, Thomas przez własną głupotę ma cztery razy tyle! 

Scorpius rzucił kafla do Ellie, wiedząc, że powinna zdobyć dla nich kolejne dziesięć punktów, pociągnął za rączkę miotły, by ją zwolnić i zatrzymać. Szare oczy śledziły każdy ruch Lyry i z lekkim niepokojem czekał, aż zacznie zwalniać. Wiedział, że jeśli w przeciągu kilku sekund tego nie zrobi, to nie wyhamuje, jeśli złapie znicza, ani nie skręci, jeśli kulka ze skrzydłami postanowi zmienić swoje położenie. 

— Ohoooo, Granger! Thomas jest już za tobą! — krzyknął Damian, a Scorpius zaczął szeptać pod nosem, by się zatrzymała, bo znał ją już na tyle, by wiedzieć, że po komentarzu Puchona zrobi przeciwnie do tego. Wcale się nie pomylił. Pięć metrów od trybun znicz wyrwał się w prawo, a miotła Lyry przyśpieszyła. Czekał z zaciśniętymi palcami na kiju do tego stopnia, że knycie mu pobielały, aż jego dziewczyna uderzy w ścianę trybun. 

Jego dziewczyna? 

Moja — szepnął do siebie, dziwiąc się, jak dobrze czuł się z tym stwierdzeniem na języku. 

— Evanseco! — Ledwo usłyszał jej krzyk, już po chwili z niedowierzaniem patrzył, jak ściana, o którą powinna uderzyć, rozpływa się w powietrzu, a ona przelatuje przez wolną przestrzeń, wznosi się i leci nad materiałowym dachem trybun do góry nogami, robi bączka i skręca za zniczem. 

Wypuścił powietrze — nawet nie zwrócił uwagi, że je wstrzymał — i poluźnił dłonie. 

— Jak ona to zrobiła? Czy to było użycie bezróżdżkowej magii? Profesor Granger, może być pani dumna! Sullivan, korzystając z zamieszania, strzela kolejne dziesięć punktów, a Granger depcze Thomasowi po piętach. Pochyliła się nad miotłą jeszcze bardziej i minęła zdziwionego Thomasa. Haha! Odwraciła się i wysłała mu buziaka, po czym pomachała! 

Lyra czuła, jak zimne powietrze smagało ją mocno po policzkach, a kosmyki włosów wyplątywały się z kłosa. W uszach szumiało głośno od prędkości i ledwo co słyszała, jak uczniowie krzyczeli jej imię. Serce kołatało w piersi, jakby próbowało się wyrwać spomiędzy chroniących go żeber. Mając w głowie wciąż tekst piosenki, która wypływała równocześnie z jej ust niczym litania, dziewczyna puściła jedną dłonią miotłę. Zmrużyła oczy, wyciągając się na kiju i sięgając dłonią w stronę złotego znicza, który próbował od niej odlecieć. 

— Watch me as I touch the sky, Still I fly, Now I know it's what I gotta do… 

— Lyra, uważaj! — Usłyszała, a jej palce zacisnęły się na złotej kulce. Spojrzała przed siebie i, widząc wieżę Gryffindoru zbliżającą się do niej, albo raczej wieżę, do której sama się zbliżała, poderwała gwałtownie miotłę w akompaniamencie wrzawy krzyków, śpiewów i wiwatów, drugi raz dzisiaj w ostatniej chwili unikając bolesnego zderzenia. 

— Give it all I got this time, Still I fly — zaśpiewała ostatni raz pod nosem, wyrównując lot i zwalniając miotłę. Już po chwili wisiała w powietrzu i dopiero wtedy poczuła przyjemne łaskotanie skrzydełek znicza, który próbował się wydostać z jej dłoni oraz ciepłe, jak na listopad, krople deszczu. Roześmiała się, wystawiając twarz do nieba, pozwalając, by woda zmyła z jej twarzy pot. Wzdychając, pochyliła się do tyłu i położyła plecami na wąskiej rączce miotły. Sztuczka, której nauczył jej Harry w pierwszej klasie. To dzięki niej nauczyła się utrzymywać równowagę w trudnych sytuacjach. Rozłożyła ręce i dała im opaść w dół. 

Kochała to. 

Uczucie adrenaliny. Uczucie satysfakcji. Uczucie słodkiego zwycięstwa. 

W takich chwilach była prawie pewna, że mogłaby poświęcić swoje życie tej grze, gdyby miała tylko pewność, że po drodze kariery nie zgubiłaby radości, którą jej dawała gra. 

— Jesteś szalona, mówił ci to ktoś? — usłyszała nad sobą głos, do którego bardzo przywykła przez ostatnie dwa miesiące. Otworzyła oczy, by zaraz je zmrużyć przed deszczem. Przyłożyła jedną dłoń do czoła, tworząc a’la daszek dla oczu i spojrzała na Scorpiusa. Wisiał nad nią. Tak jak i ona, leżał na miotle, ale, w odróżnieniu od niej, pochylił się przodem i spoglądał na nią z czystym rozbawieniem w oczach. — Rozgromiliśmy ich, Lyra! Zrobiliśmy to po mistrzowsku. Wygraliśmy. 

Uniosła się z miotły, by na niej poprawnie usiąść, przez co znaleźli się twarzą w twarz. Zdmuchnęła kosmyk włosów, który jej przeszkadzał, by zaraz ponownie wrócił na miejsce. Scorpius wyciągnął dłoń i zaczesał palcami włosy za jej ucho. Zagryzła wargę, widząc ciepłe spojrzenie skierowane w jej stronę. Mimo że tęczówki miał zimne, jasne i szare niczym dym w zimową noc, to ogrzewały ciepłem, które przyciągało ją do niego jak ćmę do ognia. 

— Wygraliśmy — szepnęła, nie chcąc przerwać tej chwili, kiedy patrzył na nią tak… tak… 

— Wygraliśmy, dziewczyno zza czerwonych drzwi — odszepnął, kiwając głową na potwierdzenie swoich słów. Otulił dłonią czerwony od wiatru policzek, a ją przeszły ciarki od ciepłego dotyku na zimnej skórze. Przejechał kciukiem po dolnej, spierzchniętej od zimna wardze i przesunął dłoń z jej twarzy na tył głowy i wzdłuż na wpół zepsutego kłosa. Pociągnął tasiemkę i rozczesał palcami wilgotne włosy. Po plecach przeszły ją ciarki i nawet nie zaprotestowała, gdy przybliżył ją do siebie.

I pocałował ją, słodko i tak delikatnie, że miała wrażenie, że to motyl muskał jej usta. Usłyszał, jak westchnęła, gdy zaczął bawić się jej rozpuszczonymi włosami, a cały świat dookoła nich przestał istnieć. I pocałował ją mocniej, pewniej, nie przejmując się, że widzi ich prawie cała szkoła wraz z nauczycielami, którzy myśleli, że wciąż tylko siebie tolerowali. „Tolerowali, i to cholernie dobrze” pomyślał i niechętnie odsunął od dziewczyny. 

— Moja dziewczyno zza czerwonych drzwi. Moja — poprawił, a Lyra jak zaczarowana patrzyła w jego oczy. Miała wrażenie, że się do niej śmieją, tak bardzo błyszczały. Właśnie wtedy zdała sobie sprawę, czym było to ciepło w nich, które ją przyciągało. 

Adoracja. 

I pocałowała go. Mocno, napierając swoimi wargami na jego. Gryząc, ssąc i liżąc. 

Słysząc piski dziewczyn, gwizdy chłopaków, oklaski.

I pocałowała go, czując, jak deszcz nabiera na sile, spływając po ich włosach, twarzach. Smakując słoną wodę na wąskich ustach. 

Bo dzisiaj była jego. 



Dzisiejszą część detykuję każdej osobie, którą wciąż tu ze mną jest.
Jesteście wspaniali!
+ Betowała Katja z betowanie.blogspot.ie minus rozmowa Theo z Draco, ją dopisałam wczoraj, dlatego błędy są moje! 

7 komentarzy:

  1. Boski boski rozdział! Warto było tyle czekać. Mam nadzieję, że następny pojawi się szybciej. Życzę weny.
    Edyta. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. I to się nazywa prezent urodzinowy! :D
    Bardzo, bardzo mi się podobało!
    Relacje pomiędzy Hermioną i Draco, Lily i Corbinem, czy Scorpiusa i Lyry opisujesz obłędnie!
    Zaintrygowałaś mnie fragmentem z Theo i Pansy - czemu byli na wyganianiu, co za kontrakt ich łączy/łączył??
    Jak skończyła się rozmowa Rona z Greengrasem??
    I czy Hermiona była obecna na meczu i widziała pocałunek??
    Pozdrawiam ciepło, życząc więcej wolnego czasu i weny!
    PS. popraw słowo dyrektora, bo masz napisane durektorka. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A no, trafiłam z datą dodania :D
      Cieszę się, bo nawet nie masz zielonego pojęcia jak ciężko mi pisać Dramione, gdzie są oni moim głównym pairingiem i teoretycznie powinnam nie mieć z nimi żadnego problemu.
      Theo i Pansy nie byli na wygnaniu. Pansy sama zdecydowała się wyprowadzić z Anglii po złym traktowaniu, które otrzymywała od innych ludzi (zwłaszcza najgłośniej udzielali się ci, co chowali się po kątach i innych krajach, a nie walczyli), za to, że chciała wydać Harry'ego Voldemortowi. Czemu wyjechał Theo z nią i co to za kontrakt dowiesz się w następnych częściach :D
      Jak zakończyła się rozmowa Rona i Greengrassa dowiemy się później.
      Tak, Hermiona była obecna na meczu, ponieważ był to pierwszy mecz Ślizgonów w tym sezonie, a dodatkowo, mimo, że panicznie boi się o córkę (wie, że to strasz irracjonalny, bo Lyra jest znakomita na miotle) to wspiera ją w jej miłości do sportu i uczęszcza na każdy mecz córki. Tak, widziała pocałunek. Cała szkoła go widziała :D
      Poprawię za niecałe dwa tygodnie! : ) Wtedy będę miala CHYBA czas wreszcie!

      Pozdrawiam, xoxox.

      Usuń
  3. Dzięki za ten rozdział i muszę pochwalić, że masz super szablon, bardzo oryginalny i uroczy
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A dziękuję ślicznie, taki miałam zamysł, gdy go robiłam. Akurat wtedy była wielka moda na ciemne i mroczne szablony i mimo, że mam takie wątki w opowiadaniu, nie mogłam się zmusić by taki szablon wykonać dla siebie : )

      To ja dziękuję za przeczytanie! A dziś zapraszam się na miniaturkę o Nowym Pokoleniu (tłumaczenie) ;)

      Usuń
  4. Tak dawno nie było rozdział, ale ciągle mam nadzieję, że wkrótce się pojawi :D
    Świetne opowiadanie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem :< Jakoś nie mam ostatnio serca do tego opowiadania :< Ale postaram się i dziękuję <3

      Usuń