Autor: Dawn-Of-Indescribable-Colors
Rodzaj: Romance/Drama
Rating: M
Status: Miniaturka/Tłumaczenie/Zakończone
Zgoda: Czekam!
Ostrzeżenie: wulgaryzmy/sceny seksu/wzmianka o narkotykach
Beta: Katja z betowanie.blogspot.ie, która przetłumaczyła dla Was nawet jeden fragment, będzie od oznaczony * na początku i jego końca ; )
Summary: Draco powoli zakochiwał się w Hermionie, swojej współpracownicy, która go szczerze nie znosiła. Równocześnie był zaangażowany w namiętny związek opartym na seksie z Black Rose, przepiękną tancerką w czarodziejskim grzesznym klubie nocnym — jednak prześliczna czarownica zawsze, kiedy byli razem, miała maskę karnawałową na twarzy.
Witajcie Kochani w ten ważny dla mnie dzień! Tak, tak, kolejna cyferka się zamieniła za dwójeczką i znowu jestem starsza o rok. Jakoś specjalnie inaczej się nie czuję, no okej, w tej chwili to jestem wykończona i mam generalnie zlasowany mózg po zarąbiście ciężkim tygodniu w pracy i suprise party dla przyjaciela wczoraj. Dawno tak dobrze się nie bawiłam i to w towarzystwie samych irish people! Gry karciane, gdzie piło się miks alkoholowy z kubka (stary dobry Jack Daniells z pepsi, szampan, co śmierdział occtem, nie dobre piwo, wódka z sokiem do rozcieńczania z wodą i kolejny drink) - i tak, zgadliście, ja przegrałam i musiałam tą mieszankę wypić! A dziś? Misiek widząc, jak ciężki miałam tydzień, zgodził się z okazji mego święta iść do kina. Randka z Piękną i Bestią? Yes, please <3
Dzisiejsza miniaturkę dedykuję Wam, moi drodzy, jak mój prezent dla Was ode mnie! Mam nadzieję, że spodoba Wam się tak samo mocno, jak mi. Jest inna, zaskakująca, wciągająca i pełna emocji, zwłaszcza w samej końcówce, która potrafi zniszczyć, by w ostatnich zdaniach poskładać nas cegiełka po cegiełce i pokazać ciepłe słońce nieśmiało wyglądające zza szarych chmur.
Zapraszam!
Była niczym trucizna.
Najmroczniejszy, a przy tym najsłodszy i cierpki eliksir — śmiertelny przy pierwszym dotyku. Jej zapach… Ta kosmiczna i niebezpieczna mieszanka cynamonu, cytrusów i sosny — był niczym zabójczy koktajl pożądania, drapieżny afrodyzjak. Oczy, w których płonął nieujarzmiony ogień, jej ciało — niczym gładko wyrzeźbione dłutem. Smakowała czarnymi czereśniami.
Była zbyt piękna.
Draco czuł jej toksyny wolno rozchodzące się po jego ciele, przechodzące do krwiobiegu, by zatrzymać jego serce po każdym uderzeniu.
Zabijała go.
Ale nigdy nie przestanie do niej przychodzić. Smak jej jadu był jedyny w swoim rodzaju i zbyt kuszący.
Czuł pod stopami drżenie spowodowane głośnym basem, którego melodia zgubiła się gdzieś w ścianie, oddzielającej go od głównego parkietu klubu. I jeszcze raz znalazł się u jej drzwi jak zwykły najemnik, czekając na pozwolenie, by wejść do środka. Jeszcze nigdy mu nie odmówiła, jak twierdziła, że zrobiła to z dziesiątkami innych beznadziejnych, śliniących się na jej widok mężczyzn.
Myślał, że to kłamstwo. Nie była na wyłączność, a już na pewno nie dla niego.
Ale ignorował to kłamstewko, bo był uzależniony, i tak jak z mugolską amfetaminą, z którą eksperymentował, rzucenie było niemalże niemożliwe.
Drzwi zostały otwarte z chwilą, gdy bas zmienił się na inną, bardziej skoczną piosenkę, a on wszedł do jej prywatnego pokoju, zesztywniały i cichy. Pomieszczenie było wypełnione wonią perfum — jej perfum — które połączyły się dziwnie z wodą kolońską ochroniarza kobiety.
Pociły mu się dłonie. Zawsze tak się działo, gdy miał ją za chwilę zobaczyć.
Krzesło, na którym siedziała, nie było odwrócone ku niemu, ale i tak mógł zobaczyć jej niesamowite, szczupłe nogi, skrzyżowane na oparciu. Powoli i kusząco wyprostowała je, po czym przekręciła krzesło.
— I jak? — wychrypiała, a jej głos był zabarwiony tym pięknym, ale wciąż niemożliwym do rozgryzienia akcentem, który miała.
— Pięknie — wyszeptał.
Przynajmniej miała powód, prawnie uzasadniony, by pracować w Departamencie Tajemnic.
Obiecała sobie, że po wojnie pozbędzie się wszystkich lęków, jakie nawiedzały ją w tym okropnym czasie. I jeden z nich był właśnie ukryty pomiędzy tymi ścianami. Lęk, który prześladował ją w snach noc w noc, karmiąc jej umysł obrazami czarnego marmuru i świecącymi kulami.
Przygotowała się i zebrała w sobie całą odwagę, żeby odegnać strach poprzez całkowite zatracenie się w sprawie i pozwolenie na to, żeby każdy aspekt procesu pochłonął jej uwagę.
Najgorsze, że kiedy strach zaczął znikać…
Pojawił się on.
Hermiona pracowała w Sali Czasu. Był to zawód logiczny, idealnie dobrany do jej zdolności — zwłaszcza gdy wzięło się pod uwagę jej doświadczenie ze Zmieniaczem Czasu — i był wystarczająco związany z Salą Przepowiedni, co spełniało jej psychologiczne potrzeby. Każdego dnia przechodziła obok tych cholernych drzwiach od tej sali, i każdego dnia jej strach się zmniejszał.
Była to dobra teoria.
I, na Merlina, sprawdzała się znakomicie, dopóki ta znajoma, blondwłosa postać nie weszła do tej cholernej windy.
Wszystko zepsuł.
Teraz, kiedykolwiek szła tymi korytarzami, dawała się zjeść nerwom, bojąc się możliwości natknięcia się na niego, gdy będzie zmierzał do Sali Przepowiedni. Przecież nawet nie miał powodu, by się tym zajmować — ani żadnych kwalifikacji. Merlinie, jego doświadczenie z wróżbiarstwem było tak samo paskudne jak Hermiony.
To wszystko powodowało u niej palpitacje serca i zostawiało jej umysł w strzępach. Przez pierwsze tygodnie jego pracy marnie wykonywała swoje obowiązki. Zaczęła nawet przybywać później i wychodzić wcześniej. Wszystko, żeby tylko go uniknąć.
Uniknąć tego.
Tego uczucia.
.
Pojawiło się ono nagle w czasie ich szóstego roku w Hogwarcie. Opierało się na czymś tak irracjonalnym, że Hermiona chciała rwać włosy z głowy.
Opierało się na jednej. Pojedynczej. Chwili.
Jednej nocy uczyła się do późna w bibliotece — w sumie nic nowego — z nosem między kartkami podręcznika do numerologii. Miała otumaniony przez liczby umysł i jej ciało czuło się całkiem podobnie, kiedy go zobaczyła.
Idealna pułapka Przeznaczenia. Chore poczucie humoru Kupidyna.
Oczywiście, że była otoczona zapachem pergaminów i tuszy, swoimi praktycznie ulubionymi zapachami na ziemi. Oczywiście, że czuła przyjemne ciepło z wchłonięcia wiedzy i trzaskającego ognia w kącie biblioteki. No i oczywiście, że otaczające ich powietrze było duszne, a jednocześnie kojące.
Oczywiście. Oczywiście. Oczywiście.
I oczywiście musiał spojrzeć na nią w ten sposób.
Nigdy wcześniej nie pomyślała jakoś łagodniej o Malfoyu. Samo jego imię potrafiło przywołać cierpkie obrazy szyderstw, jasnych włosów oraz nową irytację. O tym wstrętnym słowie, które obiecała sama sobie nigdy o nim nie myśleć.
Właśnie dlatego ta jedna chwila powinna bezsprzecznie nic nie znaczyć. Mogła być ewentualnie w najlepszym przypadku krótką, przelotną fantazją.
Jednak nie znaczyło to nic. I nie było to zwykłe widzimisię.
Za to było trwałe i bezlitosne niczym śmierć
Chcąc ulżyć zmęczonym oczom, spojrzała na ułamek sekundy znad książki, przy okazji kątem oka łapiąc jego — Dracona Malfoya — siedzącego w fotelu, znajdującym się po przeciwnej stronie biblioteki. Czytał. Z długimi nogami — czy one zawsze były tak długie? — wyciągniętymi przed sobą, skrzyżowanymi w kostkach i opartymi o podnóżku. Jego ciało — było wcześniej takie duże? — było niedbale i swobodnie ułożone, z łokciem leniwie balansującym na podłokietniku. W dłoni trzymał książkę, a drugą ręką bawił się jasnymi kosmykami.
Kosmyki. Czy wcześniej to też były kosmyki? Nie. Nigdy. Były to wyblakłe, zwykłe nici, bez żadnej tekstury i oklapnięte na głowie zepsutego chłopca. I te dłonie? Czy kiedykolwiek wcześniej tak bardzo ich pragnęła? Pożądała, by te długie, jasne (niczym kość słoniowa) palce błądziły po jej skórze? Dotykały jej ust? Wnętrza?
Nie. I nie.
Nigdy. Nigdy. Przenigdy.
Szok wywołany nagłym atakiem emocji spowodował u niej zachłyśnięcie się powietrzem, przez co spojrzał do góry.
Te oczy…
Och, kiedyś były dla niej puste i bez życia. Nawet bezlitosne. I znaczyły dla niej tyle co nic, aż do tego momentu.
Teraz znaczyły wszystko.
Chciała załkać. Krzyczeć, odepchnąć krzesło do tyłu, uciec oraz nigdy nie wrócić. Ale została, sparaliżowana ich pięknem. Jego pięknem. Tak innym, nieszablonowym, ale wciąż silnym.
Książka ciążyła w jego dłoni, chyląc z każdą nieskończoną, przemijającą sekundą. Wyglądało to tak, jakby i on utknął w tej chwili z nią. Jakby kupidyn nie przeklął tylko ją, a ich dwoje.
Ale po chwili spojrzał z powrotem w dół, potrząsnął krótko głową i nigdy więcej nie podniósł już wzroku.
I wtedy wiedziała, że w tym nagłym, niegasnącym piekle utknęła sama.
Zakochała się w nim w tej jednej chwili.
I nigdy się nie odkochała.
Często się na tym przyłapywał.
Działo się to porankami.
Porankami, kiedy, z nieznanych powodów, większość pracowników ministerstwa zaczynała tłoczyć się w dużym, marmurowym lobby, gdy kierowali się na swoje piętra i stanowiska. Musiało to mieć jakiś związek z wybranymi dniami, w które praktycznie całe ministerstwo pracowało, a może to był po prostu pech albo za dużo ludzi zaspało do pracy…
Jakikolwiek był powód, zdał sobie sprawę, że używał tych poranków, by zobaczyć głowę pokrytą brązowymi lokami. Nigdy świadomie, oczywiście, ale jednak instynktownie. Jego oczy odnajdywały ją bez problemu, jakby podążały za magnesem, przez co gorączkował się i złościł na samego siebie, kiedy zdawał sobie sprawę, co robi.
Ale, na Merlina, była piękna…
Piękna w dziwny i hipnotyzujący sposób, ale też piękna w sposób, który nie powinien taki dla niego być. Nawet trochę.
Była piękna w swojej upartości. Była piękna, kiedy jeden kącik ust lekko opadał, a oczy jej się zwężały w najbardziej uroczym, dziecinnym sposobie, gdy coś obrażało jej uczucia. W tym, jak na policzkach powstawała czerwona plama, prawie jak przy rozlanym tuszu, kiedy się wstydziła albo czuła podekscytowanie. Była piękna zwłaszcza z tą trudną do ujarzmienia burzą loków, która odzwierciedlała jej osobowość prawie jak lustro.
Była jak cukier.
Cukier i miód, i wszystko, co ciepłe i słodkie.
I tak jak miód kleił się do palców, tak ona przykleiła się i utknęła w jego głowie. Często łapał się na tym, że wślizgiwał się do Sali Czasu, bez żadnego powodu, by później wymyślać jakieś kiepskie i słabe wymówki pod naciskiem jej pytań.
Nie miał pojęcia, kiedy zrozumiał, że była bez wątpienia i bezwarunkowo wspaniała, ale musiało to być gdzieś pomiędzy tym alarmującym, rewolucyjnym i wyjątkowo mocnym ciosem w trzeciej klasie a tą zabójczą, lawendową sukienką na balu bożonarodzeniowym w czwartej.
To właśnie od tego czasu trudno było mu na nią nie patrzeć — a poczucie winy, które go dręczyło, było wszechogarniające. To głęboko zakorzenione poczucie, że popełniał grzech przez samo pozwolenie swoim oczom być uwiedzionym jej widokiem.
Ponieważ była sz...
Nie.
Nie, nie, nie zgadzał się, by nawet myśleć o tym słowie.
Zresztą nie miało to żadnego znaczenia. Bo była w nim wyryta, i nieważne, czego próbował, nie mógł pozbyć się jej ze swojej głowy.
Co wiodło do dywersji…
Co wiodło do alkoholu, narkotyków i wielu, wielu dziwek.
A jego najnowsze zatracenie okazało się być jak na razie najbardziej efektywne.
Nigdy nie była najbardziej otwartym indywidualistą.
Często siedziała po turecku z dziewczynami w dormitorium, słuchając o chłopcach, seksie i innych takich, ale sama rzadko kiedy się udzielała.
Pamiętała bycie wyzywaną od cnotek. Żywo.
Tylko że nią nie była.
A nawet daleko jej do niej było.
W rzeczywistości dojrzewanie przypominało wielki, hormonalny atak, który zbił ją z tropu przez jej własne, nagłe i tajemnicze pragnienia. To było coś, czego nie mogła wytłumaczyć swojej mamie. A także coś, czego nigdy nie chciała tłumaczyć tacie.
Udało jej się stłamsić te wszystkie pragnienia, co było istną torturą w Hogwarcie, gdzie tak wielu chłopców spało nawet nie dwadzieścia stóp od niej.
I wojna tymczasowo położyła temu kres.
Z tak dużą ilością krwi na dłoniach było to prawie niemożliwe, by myśleć o takich sprawach. Jednak kiedy walki dobiegły końca, Hermiona zrozumiała, że będzie musiała znaleźć sposób, by zaspokoić żądze. By uwolnić pełną życia i palącą seksualną energię.
To wszystko znalazła w dwóch małych słowach.
Ogród Edenu.
*
Natknęła się na to miejsce pewnego wieczora, gdy wracała do domu bocznymi uliczkami Londynu po długim dniu pracy. Robiło jej się niedobrze na samą myśl o użyciu Sieci Fiuu, a spacer w powietrzu wilgotnym od deszczu, który niedawno spadł, brzmiał relaksująco.
Tylko że musiała gdzieś wybrać złą uliczkę, ponieważ po długich dwudziestu minutach zorientowała się, że się kompletnie i nieodwołalnie zgubiła.
Więc użyła jednego ze strategicznie rozmieszczonych świstoklików prowadzących do ulicy Pokątnej, pewna, że stamtąd znajdzie już drogę do domu.
Ulica Pokątna była w nocy całkowicie inną dżunglą. Było niewielu dzieci, więcej emerytowanych członków czarodziejskiej społeczności. Nie — teraz nadchodził czas tych strasznych, nocnych ludzi. Tych, którzy, jak podejrzewała, rzadko ukazywali się w świetle dnia. Byli podpici oraz chamscy. Odkryła, że nie może przejść nawet pięciu lub dziesięciu stóp, nie wpadając na któregokolwiek z nich.
To było nie tyle przerażające, co… ekscytujące.
To nie był tłum, do którego przywykła. To było zupełnie nowe, interesujące i niebezpieczne doświadczenie.
Nie mogła odwrócić wzroku.
Przetaczała się w oszołomieniu przez ulice. Czuła się, jakby patrzyła na świat nowymi oczami. Światła, dźwięki, zapachy… Wszystko było inne. Ale nie aż tak odmienne, jak same ulice.
Witryny sklepów, które tak dobrze znała, zmieniały się przed jej oczami. Bank Gringotta przypominał szereg jarzących się światłami wyśmienitych restauracji, sklep Ollivandera — winiarnię. Kioski ulokowane wzdłuż chodników otwierały swoje podwoje z ciemnymi, niesamowitymi przedmiotami: klejnotami, tkaninami, egzotycznymi perfumami i afrodyzjakami, i wieloma innymi...
Ale Esy i Floresy...
Esy i Floresy...
Oczywiście, że to właśnie Esy i Floresy.
To był sklep, który zmienił jej życie w jednej chwili.
Jego okna, niegdyś zagracone wystawionymi książkami, teraz zostały zastąpione czarnymi cegłami, zza których dochodziło tylko głębokie buczenie. Na szyldzie zazwyczaj widniała znajoma nazwa księgarni, która teraz się zmieniła w te trzy niebezpieczne słowa:
Ogród Edenu.
Przez chwilę z dziecięcą naiwnością myślała — ale tylko przez moment, miejcie to na uwadze — że był to jakiś magiczny sklep ogrodniczy. Ta myśl odpłynęła, gdy Hermiona dostrzegła osobę pilnującą wejścia. Był potężnym, krzepkim mężczyzną — przynajmniej sześć stóp i trzy cale wzrostu — z rzeczowym wyrazem twarzy.
Rzucił jej sceptyczne spojrzenie.
Równie uparta jak zwykle, poczuła potrzebę odwzajemnienia dziesięciokrotnie wzroku i wtedy dziarsko przeszła obok niego. Musiał być tak zszokowany, że nie pomyślał o odstraszeniu jej, dopóki nie zgubiła się już w tlącym się morzu ciał.
To był klub.
Tylko tego jednego była pewna.
Ale wkrótce miała być tego więcej niż pewna.
*
Rozproszenie, rozproszenie.
Tak, właśnie to było najbardziej skutecznym sposobem. Przez ostatnie cztery miesiące czy coś takiego. Kiedy znajdował się tutaj, zauważył, że jego myśli powracały do Hermiony co jakieś pięć minut, a on uważał to za niezwykłe osiągnięcie.
To Nott pokazał mu to miejsce i ujawnił wiele grzesznych przyjemności. Jednak mimo tego Draco starał się przychodzić samemu, tylko dlatego, że nie miał zamiaru spędzać czasu ze znajomymi, przebywając tam.
Ponieważ Ogród Edenu nie był zwyczajnym klubem ze striptizerem, a zatem nie posiadał zwyczajnych striptizerek.
Pamiętał pierwszy raz, gdy przykuła jego uwagę.
Wśród wielu piękności przewijających się po czarnej marmurowej scenie klubu, ona była bez wątpienia wisienką na torcie. Pomiędzy zatrzymującą serce, blondwłosą Azaleą, piersiastą i długonogą Marigold i oczywiście, słodką, rudowłosą Red Rose, zawsze było na kogo popatrzeć.
A jednak on miał oczy tylko dla niej, kiedy wyłaniała się zza swojej ciemnej kurtyny — zawsze była ostatnim aktem nocy.
Black Rose.
Black Rose.
Och, była przepiękna, i doskonale pamiętał jak oniemiał z wrażenia, widząc ją pierwszy raz przechadzającą się po scenie, jej krok miał w sobie delikatną sambę, w tych obcisłych i długich skórzanych kozakach. Kabaretki zakończyły jego podróż do jej bioder, a czarna, koronkowa bielizna z podwiązkami piekła oczy jak przyprawy. Usta miały czarny pasek po środku,czyniący ich stromość strukturą przeznaczoną do całowania, a tym bardziej zauważalną, a jej silne, czekoladowe oczy skrywały się za ciemną, zrobioną na zamówienie karnawałową maską.
Miał szczęście, że nie ślinił się jak pies.
— Uważaj. Barman powiedział, że ona tak się nie bawi. — Blaise uderzył go z łokcia w żebra.
Do końca nie wiedział, jak się z tym faktem czuł. Coś w nim drżało na myśl, że nie miała innego mężczyzny każdej nocy, a jednak ta wiedza wpędzała go w depresję, wiedząc, że najprawdopodobniej nigdy nie będzie wyjątkiem.
Dlaczego? Dlaczego nie mógłby? Z niepokojem poszukiwał swojej dumy, którą swojego czasu nosił niczym zbroję w Hogwarcie, ale wydawało się, że zardzewiała przez okres wojenny.
Zrezygnował; nigdy nie stanie się wyjątkiem. Niemniej jednak wciąż wracał — oglądał — ignorując fakt, że był dla niej niewidoczny. Więc jak mógł to przewidzieć? Przewidzieć tę noc, której wyszła w tych wysokich, czarnych szpilkach, bliżej tłumu niż kiedykolwiek widział wcześniej. I przyzwała go odzianym w ciemny materiał palcem.
Jego.
Nie innego mężczyznę. Nie tego z honorem i szanowaną przeszłością.
Jego.
W pierwszej chwili pomyślał, że to było tylko dla przedstawienia. Sposób, by jeszcze bardziej zaangażować jej już śliniącą się widownię. Ale kiedy kierował się do wyjścia na koniec nocy, jeden z bramkarzy zatrzymał go.
— Malfoy? — zapytał szorstko.
— Tak? — odpowiedział Draco, lekko zaskoczony.
Nigdy nie podawał swojego imienia. Naprawdę był tak łatwo rozpoznawalny?
— Chce cię widzieć.
Nastąpiła oszałamiająca cisza. Draco nie potrzebował pytać kto.
Kazali mu czekać na zewnątrz jej prywatnego pokoju, dając mu wystarczającą ilość czasu na przemyślenie wszystkich możliwości. Prawdziwie i mocno był zdenerwowany tylko kilka razy w swoim życiu; to był właśnie jeden z tych razów.
Nagle drzwi się otworzyły i oto tam stała. Pierwszy raz tak blisko. Jego oddech uwiązł w gardle.
— Panie Malfoy — wymruczała. Słyszał, jak przemawiała na scenie, ale to było nic w porównaniu z czuciem tego słodkiego, delikatnego ciepła jej oddechu na swojej twarzy.
Nie czekając, przeszła do sedna sprawy.
— Jesteś tutaj każdej nocy, prawda? — Jej oczy zabłyszczały figlarnie. — Zakochałeś się we mnie?
Te słowa sprawiły, że się zaczerwienił i mocno przełknął ślinę nim się odezwał:
— Nie… nie, nie każdej nocy — wyszeptał głosem ledwo słyszalnym. Na drugi pytanie postanowił nie odpowiadać.
— Każdej nocy, gdy tańczę ja — sprecyzowała. Przechyliła głowę niczym kot. — Dlaczego?
Nie mógł uwierzyć, jak bardzo onieśmielony był, co sprawiło, że zezłościł się sam na siebie. Chrząknął, by się opanować, po czym powiedział:
— Wiesz, dlaczego.
Zamknęła na chwilę swoje ciemne oczy, przez co maska wyglądała jak wiązana opaska, a kiedy je ponownie otworzyła, jej twarz ozdabiał tajemniczy uśmiech.
Przesunęła się, robiąc dla niego miejsce.
Pościel pachniała bardziej książkami niż perfumami. To było coś, co zawsze zwracało jego uwagę. A teraz pachniały seksem.
Uwielbiał, gdy brała głęboki wdech, kiedy powoli zębami rozpracowywał guziczki gorsetu, tak jak lubiła. Ubóstwiał powolne i kuszące ujawnienie alabastrowej skóry. Raz był przy tym nerwowy, pierwszej nocy, kiedy drżącymi palcami odkrywał krągłości kobiecych bioder i piersi, tak bardzo przerażony, że coś spieprzy.
Teraz to było jak odgrywanie zapamiętanego nokturn na Steinwayu. Ulubionego nokturnu. Jego dłonie wiedziały, gdzie mają być, i kiedy. Ustami podążał znajomą, słodką ścieżką wzdłuż szyi, gryząc delikatnie wrażliwą w tym miejscu skórę — uśmiechając się do siebie, słysząc jej kwilenie. Mówił brudne, zmysłowe słowa wprost do jej ucha, oddychając ciężko i gorąco, z dłońmi zaciśniętymi wystarczająco mocno na talii, by rozkoszować się jej wiciem, gdy w nią wchodził.
Kurwa, tak bardzo pragnął, by ją ściągnęła.
— A co to ma do ciebie, Malfoy? — wypluła, odwracając się, by ukryć emocje na twarzy. Dlaczego go to obchodziło?
— Ciekawość — odpowiedział, przeciągając słowo, a z braku odgłosów kroków wywnioskowała, że nie kierował się w stronę wyjścia.
— Po prostu lubię te ciuchy — wyszeptała.
— Och, w to nie wątpię. Ale jeśli pozwolisz, wierzę, że zasady mówią: poniżej palców. — W jego głosie można było wyczuć uśmieszek.
Warcząc pod nosem, Hermiona obróciła się przodem do niego, uderzając dłońmi o swoje uda.
I przez jedną cholerną chwilę wiedziała, że jej przerażenie było widoczne na twarzy.
Bo miał rację.
Ciemnoniebieska ołówkowa spódnica, którą kupiła w zeszłym tygodniu, kończyła się dosłownie nad czubkami małych palców.
— Dress code, Granger — zacmokał Malfoy, uśmiechając się zadziornie, po czym odwrócił się na pięcie i zniknął z Pokoju Czasu. Dopiero kiedy wyszedł, zdała sobie sprawę, że nie miał żadnego powodu, by się w nim pojawiać.
— Proszę…
— Nie — wyszeptała, a jej dotychczas wijące się ciało zesztywniało.
Draco przestał natychmiast poruszać biodrami, będąc zanurzonym w połowie w niej, odmawiając kolejnego pchnięcia, dopóki mu nie odpowie.
— Dlaczego?
Rose zaskomlała, zamykając oczy pod maską, trudząc się, by złączyć ich biodra. Draco złapał kobietę w talii i przycisnął ją do materaca.
— Odpowiedz mi.
— Ja… Ja nie mogę. Tylko… nie mogę.
Leniwie, ponownie zanurzył się w jej wnętrzu do samego końca, uciszając ją, gdy głośno jęknęła.
— W takim razie zrobię to za ciebie.
Jednak kiedy sięgnął po czarną maskę — czerwona koronka ją oprawiająca przysłaniała większą część twarzy — poczuł gwałtownie rosnący ból policzka.
Uderzyła go.
Znajomy.
Następnego dnia w pracy do niczego się nie nadawał, a wszystko przez to, że nie mógł przestać myśleć o tym policzku.
Dlaczego? Dlaczego wydawało mu się to tak znajome? Jak ostre ugryzienie nostalgii.
Bezmyślnie zataczał palcami małe kółka po zmaltretowanej i ciągle czerwonej skórze.
Dziwny.
Dlaczego się w nią wpatrywał?
Dlaczego po raz kolejny był w Pokoju Czasu?
Dlaczego ciągle to robił? Przychodził, przeszukiwał bez celu kilka szuflad, nie spuszczając z niej wzroku, i wychodził?
Tak bardzo dziwny…
Jego policzek wciąż ozdabiał róż.
A jej dłoń wciąż mrowiła.
Przełknęła gulę w gardle, patrząc wszędzie, tylko nie w jego twarz.
— Nie dzisiaj — wyszeptała.
Proszę, nie dziś, Draconie…
— Gówno prawda — powiedział.
— Słucham?
— Nigdy mi nie odmówiłaś. Nigdy.
Przygotowała się i w końcu spotkała jego palące spojrzenie.
— Cóż… teraz to robię. Proszę, odejdź. Nie dzisiaj. Proszę.
Szybko zamknęła drzwi od swojej garderoby, ale nie była w stanie nie usłyszeć głośnego, wściekłego łomotania jego pięści o drewno.
Idź?
Idź?
Wściekły przeszedł szturmem obok bramkarza. Że co? I to wszystko przez to, że sięgnął po pieprzoną maskę?
W cholerę z nią.
Zawsze był szczery. Nigdy nie ukrywał się za maskami. Wiedziała, kim był przez cały czas. Czy tak trudno było oddać, kurwa, przysługę?
Wrócił. Mogła go wyczuć za sobą.
I bez wątpliwości ponownie grzebał w szufladach.
Nie chciała patrzeć w jego stronę, decydując się kontynuować swoją pracę nad zepsutym zmieniaczem czasu z większym zaangażowaniem niż przedtem. Niech grzebie sobie cały dzień.
Tylko że wcale tego nie robił.
— Granger, jedna z przepowiedni wspomina o zmieniaczu czasu.
Jej serce zatrzymało się na moment.
Nie. Nie chciała się do niego odzywać. Rozmowa z nim znaczyła, że ewentualnie będzie zmuszona na niego spojrzeć. A to znaczyło przypomnienie sobie wygląd tych ust. A to znowu znaczyło przypomnienie sobie uczucia ich na skórze wewnętrznej strony ud…
Znaczyło to…
— Granger.
— Który zmieniacz czasu?
— Ten, którym się bawisz.
— Rozumiem — powiedziała cicho. — Przynieś tę przepowiednię i zostaw mi ją.
A long pause.
Cisza. .
A później jego ciężkie — jakby złe — kroki.
Oczekiwała, że zrobi tak, jak powiedziała. Położy na biurku przepowiednię i zniknie.
Zamiast tego sięgnął ponad nią, i otarł się ramieniem o jej bark, gdy położył przepowiednię ostrożnie na blacie. I się nie odsunął.
Nie, pozostawał niesamowicie blisko, tak blisko, że czuła jego gorący oddech na szyi. Bez dotykania.
— C.. co? — powiedziała, nie śmiejąc ruszyć się nawet o cal. I usłyszała, jak głośno łapie oddech.
Cisza.
Jego wydech był chrapliwy i drżący w jej uchu:
— Będę za godzinę po to.
I już go nie było.
Minął już miesiąc.
Miesiąc, odkąd ostatni raz go widziała w przednim rzędzie. Tęskniła za ciemnym i dużym cieniem mężczyzny. Brakowało jej gwałtownego przypływu podniecenia w brzuchu, kiedy światło łapało jego szare tęczówki, jak jeleń w reflektorach.
A jej tańce…
Cóż, poczuła, że nie wkładała w nie już tyle serca.
He'd stopped coming to the Time Room.
Przestał również przychodzić do Pokoju Czasu.
He was gone.
Zniknął.
Nigdy nie wrócił po tę przepowiednię.
Teleportował się prosto do domu.
Kurwa, jak mógł być tak bardzo ślepy? Jak mógł nie wiedzieć?
Ponieważ nigdy wcześniej nie byłeś tak blisko niej.
Tak, to była prawda. Nigdy wcześniej nie wszedł w taki kontakt z Granger. Nigdy nie był na tyle blisko, by złapać w nozdrza ten słodki, enigmatyczny zapach. Ten słodki, znajomy zapach.
I to sprawiło, że to wszystko było kłamstwem.
Ponieważ był tak blisko niej wcześniej. Był bliżej.
Tej nocy Draco zamknąć się w sypialni, odmawiając domowym skrzatom przyniesienia mu kolacji. Leżał na łóżku, bez żadnego ruchu, próbując wchłonąć nagą i odbierającą oddech prawdę.
Granger.
Przez cały ten czas to była Granger.
Wszędzie rozpozna perfumy Rose.
Teraz jedyną emocją, którą był w stanie czuć, była oślepiająca, paląca furia.
Widziała go.
Tylko na krótką chwilę, kiedy przechodził przez ministerskie lobby, ale widziała go.
A on uciekał spojrzeniem.
Wszystko zderzyło się w czwartek.
Zaczęło się porankiem, gdy znalazła się sama w pokoju korespondencji z Draconem. Sortował rachunki i listy, a ona udawała, że robi dokładnie to samo, podczas gdy tak naprawdę była w stanie tylko się w niego wpatrywać.
Taki brak jego obecności po poprzedniej bliskości był porażająco bolesny. Jej oczy tęskniły za patrzeniem na niego. Jej dłoni tęskniły za jedwabną skórą. Jej język tęsknił za…
— Na co się gapisz, Granger? — warknął, i usłyszała, jak z jej ust wydobywa się zaskoczone sapnięcie. Nie spodziewała się takiej… wrogości.
Ścisnęła w palcach koniuszek nosa, zachowując się równie dziecinnie, jak on.
— Och, nie przejmuj się mną. Zastanawiałam się po prostu, jak można ukryć tyle głupoty pod wyrafinowanym płaszczykiem.
— Kosztował więcej, niż mogłabyś wyłożyć — odparł, zwracając całą swoją uwagę z powrotem na pocztę.
He was not himself.
Nie był sobą.
Wzdychając ciężko, ona również się odwróciła, po czym wrzuciła kilka listów do kosza.
Ale po drodze w stronę wyjścia usłyszała, jak powiedział trochę cicho:
— Wiem.
Zatrzymała się.
— Co wiesz?
Obejrzał się przez ramię, ale jego oczy nie napotkały jej własnych. Pozwolił jej tylko na zobaczenie ukochanego profilu.
— Wiem — powtórzył i zniknął za tylnymi drzwiami.
Ja wiem.
Wiem?
Wiem, ale co?
Hermiona czuła ukłucie niepokoju w podbrzuszu. Mógł mieć na myśli niezliczoną ilość rzeczy. Mógł dowiedzieć się o kilku kłopotliwych lub obciążających kawałkach z jej przeszłości.
Czuła jeden wielki supeł w żołądku.
Poinformowała damę Theresę, że nie chciała dziś wychodzić na scenę, jednak starsza kobieta nie chciała o tym nawet słyszeć.
— Jesteś naszym najlepszym występem. Większość mężczyzn przychodzi tutaj dla ciebie. Więc co proponujesz, żebym im powiedziała, hmm?
Z całych sił postarała zebrać się do kupy, i oto stała tam, zaraz za kurtyną, sekundy od jej wyjścia.
Wiem.
Wiem.
Wiem.
Uniosła głowę i połykając to, jak bardzo niekomfortowo się czuła, i przygotowała się do tego, co wiedziała, że widziała. Pełna sala… przyciemnione, namiętne światło… i jedno, puste, zarezerwowane miejsce w pierwszym rzędzie.
Piosenka do jej najnowszego tańca się zaczęła, powolny bas, jakby to jej serce biło przez głośniki. Biorąc ostatni, głęboki wdech, wyszła.
Omal się nie potknęła na wybiegu przez mięśnie, które zastygły w jednej sekundzie, a głębokie oddechy znaczyły teraz tyle co nic.
Zamarła.
Pojawił się.
How long had it been? Two months. It must've been two months now.
Jak długo to było? Dwa miesiące. To musiały być dwa miesiące.
Ale był tu, a ona nie mogła oddychać.
Muzyka wciąż grała bez niej, pozostawiając ją z zawrotem głowy, gdy próbowała odnaleźć się w piosence, ale jego oczy nie spuszczały jej z zasięgu. I płonęły.
— Wyrwał moje serce… Zabrałam swoją duszę… — zanucił głos, a ona wybrała ten moment na rozpoczęcie swojego tańca, kręcąc biodrami. Faceci zaczęli wrzeszczeć, gwizdać i wydawać z siebie okrzyki radości, ale jej uszy były ogłuszone, a oczy oślepione.
Był tylko on.
Cichy i nieruchomy niczym posąg.
Stojąc na wybiegu, zacisnęła dłonie w pięści, próbując desperacko podjąć na nowo swój występ.
Ale jej myśli zostały nieodwracalnie rozproszone.
Jeszcze nigdy nie sprawił, że tak się czuła na scenie. Jednakże… Było tak, jak mówili, prawda? Przy nieobecności serce zaczyna czuć więcej.
Przymknęła oczy, spokojnie wykonując obrót i kołysząc biodrami, który zawsze przyciągał dużą uwagę, ale teraz modliła się o koniec piosenki.
Kiedy on nadszedł, zastał ją zdyszaną. Bezdechu. Przytłoczoną.
Odpuściła sobie tradycyjny już buziak, który wysyłała w stronę widzów, i pognała wybiegiem, aż znalazła się za bezpiecznymi kotarami. I już na niego nie spojrzała.
Uciekła do swojej garderoby, nim pani Theresa mogła ją złapać, kiwając głową w stronę swojego ochroniarza, i zamknęła się w pomieszczeniu.
Musiała się uspokoić.
Potrzebowała wziąć wdech.
Musiała zapomnieć, że była w nim zakochana.
Tak, to właśnie była prawda.
Nienawidzę go.
Nienawidzę go.
Nienawidzę go
Nie miał prawa sprawiać, by tak się czuła.
Wydawało się, że minęły tylko sekundy, nim jej ochroniarz zapukał do drzwi.
— Pani Rose?
— Tak? — zapytała, starając się panować nad głosem.
— Ktoś do pani. — jego głos brzmiał dziwnie.
— Proszę, powiedz madame, że nie czuję się za dobrze.
Przez chwilę panowała cisza, a potem:
— To nie madam, pani Rose.
Przymknęła oczy.
Nie… nie teraz.
Kiedy ponownie się odezwała, jej głos był stłumiony.
— Nie… — wyszeptała prosząco. — Nie wpuszczaj go. Proszę.
— Pani Rose.
— Nie.
— Pani Rose… on przyłożył różdżkę do mojej szyi.
Zaparło jej dech ze zdziwienia. Zapominając wszystkie obiekcje, podbiegła do drzwi i je otworzyła. Ledwie miała szansę spojrzeć na osuwającego się po ścianie jej ochroniarza, nim wysoki i szeroki mężczyzna popchnął ją do środka i zatrzasnął za sobą drzwi.
— Panie Malfoy…
— Zamknij się.
Przykrył swoimi ustami jej własne. Były rozpalone i wygłodniałe. Słyszała echo swojego stłumionego pisku w gardle. Trzęsącymi się dłońmi próbowała odepchnąć go od siebie, ale nie dał się.
Silnymi dłońmi złapał jej nadgarstki, by szarpnąć je w dół i przytrzymać przy jej ciele.
— Draco! Draco — proszę, co ty wyprawiasz!
Jeszcze nigdy nie był tak brutalny… tak wściekły…
Był przerażający i wspaniały na raz.
— Silencio…
Uciszył ją.
Uchyliła usta w niemym przerażeniu, co on wykorzystał, zdobywając je językiem. Dłonią przejechał wzdłuż ud, niszcząc jej podwiązki.
There would be welts on her, she felt sure.
Zostaną na niej zadrapania, była o tym przekonana.
Draco...
Draco…
It was a final, inner plea. But a plea for what, she was no longer positive.
Była to finalna, wewnętrzna prośba. Jednak o co, już sama nie wiedziała.
"Spread your legs," he commanded, eyes sharp and filled with more rage than she could fathom. He shoved her up against her dressing table, making the perfume bottles sing as the clinked together.
— Rozsuń nogi — rozkazał, spojrzenie wyostrzone, wypełnione większą ilością wściekłości, niż mogła sobie wyobrazić. Popchnął ją na blat toaletki, sprawiając, że perfumy zabrzęczały, gdy butelki obiły się o siebie.
Wykonała rozkaz.
Nie odrywając od niej oczu, opadł na kolana i ignorując gorset, zajął się koronkową bielizną.
Rozerwał ją.
Piękne, czarne kawałki materiału opadły delikatnie na podłogę przy jej stopach.
I nagle znalazł się właśnie tam. Jego usta. Język. Jego gorący, torturujący oddech.
Hermiona odrzuciła do tyłu głowę, rozsunęła usta w niemym krzyku, kobiece palce wbiły się w jego ramionona.
Był bezlitosny.
Był brutalny.
Wodził językiem po jej kobiecości, do wnętrza, a pod powiekami widziała czerwień. I wtedy, gdy spektakularny pożar sięgnął tlącego się crescendo...
Przerwał.
Przerwał, odsunął się i ponownie stanął.
— Spróbuj siebie — warknął, ignorując zdesperowane, brązowe spojrzenie, i zmusił ich usta do ponownego zderzenia. Językiem przeniósł do ust słodko—słony smak jej własnej esencji.
Po czym sprawnym ruchem obrócił ją dookoła.
Sięgnął ramieniem zza jej osoby i złapał za brodę, zmuszając, by spojrzała w swoje odbicie w lustrze.
Słyszała wszystko mówiące kliknięcie paska. Usłyszała rozpięcie zamka.
Zacisnęła oczy.
— Nie — warknął. — Otwórz je. I patrz na siebie.
Niepewnie, ponownie spojrzała w lustro. Zacisnął swoją dłoń mocniej na wrażliwej skórze, zaraz pod uchem, utrzymując kobiecą twarz w miejscu.
— Wiesz, co widzę? — zapytał, a jego głos stał się nagle miękki. Prawie łagodny. Ocierający się o kochający. A mimo to wciąż miał w sobie subtelną ostrość.
Zagryzła dolną wargę, gdy ich spojrzenia spotkały się w odbiciu.
— Widzę ciebie, Granger.
Wypełnił ją do końca, jednym, szybkim pchnięciem, a z jej ust wyrwał się krzyk.
Jego dłoń na policzku. Palce zdzierające maskę z jej twarzy. Twardej, karającej ją jego długości, gdy w nią tak wbijał się bez żadnego rytmu. Tylko pasja. Tylko złość.
Piersią oparła się o jego ramię, gdy przyspieszył znacznie tempo, żądny i nieugięty, aż obrotowe lustro w toaletce zaczęło się trząść.
Obserwowała, zdumiona, jak jeden po drugiej buteleczki jej perfumów upadły roztrzaskując się i rozlewając ich mocny zapach po blacie i pomiędzy jej palcami.
A Draco puścił jej twarz, by mocno złapać ją za biodra, i z dwoma finalnymi, mocnymi pchnięciami, pociągnął ją do siebie, dochodząc w niej ze zwierzęcym krzykiem.
Nie mogła nic na to poradzić.
Odpuściła, by eksplodować wokół niego, tak jak zawsze to robiła bez niepowodzenia, i poczuła, jak umysł jej się wyłącza, a kolana miękną
Razem opadli na podłogę.
Nosem smyrnął ją po uchu, chowając go w grubych, kasztanowych lokach. Był to pierwszy raz tego wieczora, gdy uraczył ją miłym gestem.
— Powinienem cię nienawidzić — wymamrotał, gryząc delikatnie skórę jej ucha. — Finite Incantatum.
— Dla… D… Dlaczego? — Jej głos był zdarty, mimo że odezwała się pierwszy raz od dłuższego czasu.
— Okłamałaś mnie, Granger.
Wciąż była w szoku. Wciąż nie mogła uporać się z faktem, że był tutaj z nią. Mówił jej imię.
Że wiedział.
— Ja… Ja musiałam — wyszeptała.
— Dlaczego?
— Ty... ty nigdy byś… ty… nienawidzisz mnie.
— Nie mów mi, co czuję — powiedział, a miękkość w jego głosie wyparowała.
Hermiona milczała przez dłuższą chwilę, czekając aż jej puls zwolni, by jej oddech się wyrównał.
— To co czujesz? — zapytała wreszcie cicho.
Poruszył się za nią, po czym złapał w pasie i pomógł obrócić dookoła na jego kolanach. Po czym scałowała kropelki potu ze skroni.
— Czuję…
Draco wziął głęboki wdech.
— Czuję się wściekły.
Oczy zabłyszczały łzami.
— Wściekły — kontynuował — ponieważ zmarnowałaś cały ten czas na ukrywaniu się przed facetem, który jest w tobie tak zakochany, że nie może się na niczym skupić.
Pocałował ją. Delikatne cmoknięcie w kość policzkową, gdzie wciąż widniał lekki zarys po odciśniętej maski.
— Ty… Ty mnie kochasz? — wyszeptała, czując, jak kilka łez spłynęło jej po policzku.
— Tak. Kocham.
— D… Dlaczego?
— Och, zamknij się, Granger.
Koniec.
Pamiętaj, że Twoja opinia wiele dla mnie znaczy, jedno małe słowo, świadomość ile z osób, z których wchodzi na bloga, nie zamyka od razu strony, a faktycznie czyta to co piszę, tłumaczę. Dlatego będzie mi miło, jeśli zostawisz po sobie ślad: jedno słowo, emotka, czy nawet oznaczenie nad etykietami, jaki twoim zdaniem był tekst.
świetna miniaturka❤❤
OdpowiedzUsuń<3
Usuń.
OdpowiedzUsuń<3
UsuńTekst miły, wymaga jednak poprawek korekty, trochę błędów językowych które psuły efekt, ale ogólnie przyjemne rozpoczęcie nowego dnia,
OdpowiedzUsuńMam nadzieję że czujesz się już lepiej, takie mikstury bywają paskudne
Ależ
Coseeterne.wordpress.com
Dzięki , wczoraj czułam się już dobrze, byłam tylko zmęczona ;) jeszcze raz dziś sprawdzę tekst, pozdrawiam ;)
UsuńMiniaturka świetna, ale już po tekście w Summary wiedziałam, że Hermiona będzie Black Rose. To był celowy zabieg?
OdpowiedzUsuńTo nie moje Summary, więc może i był celowy. Ale można wybaczyć przy tak świetnym tekście ;)
UsuńBardzo dobra miniaturka, fajnie się czytało, jest bardzo klimatyczna - nie potrafię tego inaczej określić. Autorka miała świetny pomysł.
OdpowiedzUsuńJednak pojawiają się gdzieniegdzie jakieś błędy,. które moznay jednak poprawić tak żeby czytało się to jeszcze lepiej, bo już teraz jest naprawdę bardzo dobrze, więc gdyby zostały jeszcze poprawione te błędy to już w ogóle byłoby świetnie.
Dodatkowo zostawiłąś w niektórych miejscach zdania po angielsku, nie usunęłaś po prostu oryginały do końca, więc pojawia się to samo zdanie po angielsku i polsku.
Jedna z rzeczy, która jednak najbardziej mi się nie spodobała to opis tej miniaturki, bo niestety powiedziałabym, że jest to całkowite streszczenie jej, ponieważ po przeczytaniu jej wiedziałam już dokładnie co się wydarzy całkowicie. Szkoda
Ale ogólnie tłumaczenie poszło ci bardzo dobrze - poprawisz kilka błędow i będzie idealnie :)
Klimat to ona na pewno ma, i taki swój własny styl. To prawda i to myślę sprawia, że jest naprawdę taka dobra mimo wszystko.
UsuńTen zostawiamy tekst po ang może wynikać z tego, że dosłownie przysypialam przy edytowania tutaj tego tekstu. Chłopak to się ze mnie wręcz śmiał, bo odmawialam pójścia do łóżka, do póki nie skończę!
Myślę, że taki miała zamysł. Bo mimo tego, że wiesz, jak się to potoczy, chociaż na 100% nie możesz tego wiedzieć, to bardziej zagadkowe ma być, JAK TO ROZEGRA.
Z tymi błędami może być ciężko, bo tyle razy co była ona już sprawdzona, wczoraj tylko jedno zdanie mi się rzuciło w oczy, ale to bardziej składnia, niż błędy.
Dziękuję bardzo za Twój komentarz, naprawdę go doceniam ;) pozdrawiam!
Jak najbardziej rozumiem to, że mogłaś przeoczyć pewne rzeczy i z tymi fragmentami po angielsku jak i błędami. samemu nie da się tego wszystkiego zauważy. Zazwyczaj nie zostawiam komenatrzy tylko typu "są błędy" i koniec. Staram się, je wypisać ale tutaj po prostu tak pochłaniał mnie ten tekst, że nie mogłam - nie chciałam się odrywać i wyrywać z rytmu :)
UsuńNa szczęście widzę, że już Koneko i Agatte sporo rzeczy zauważyły i wypisały.
Co do opisu, to oczywiście autorka na pewno miała taki zamiar. Jak dla mnie najwięcej jednak mówi to ostatnie zdanie: "jednak prześliczna czarownica zawsze, kiedy byli razem, miała maskę karnawałową na twarzy." Bo to, że się spotyka z inną to jedno, ale kiedy dowiadujemy się, że ZAWSZE nosi maskę naprawdę zaczyna dużo mówić. Ale to i tak nie zmienia faktu, że miniaturka była naprawdę super :)
Na szyldzie zazwyczaj widniała znajoma nazwa księgarni, która teraz się zmieniła w te trzy niebezpieczne słowa:
OdpowiedzUsuńOgród Edenu.
Rozumiem, że w oryginale pewnie i były trzy słowa, jednak my w tłumaczeniu widzimy DWA. Trochę to razi.
A to znaczyło przypomnienie sobie wygląd tych ust. Wyglądu.
Cisza. . Ta druga kropka tak specjalnie?
Odpuściła, by eksplodować wokół niego, tak jak zawsze to robiła bez niepowodzenia, i poczuła, jak umysł jej się wyłącza, a kolana miękną Tu z kolei brakuje kropeczki.
Gdzieś tam jeszcze parę rzeczy zauważyłam, ale byłam zbyt zajęta chłonięciem tekstu, by je skopiować.
Dobra, teraz o tekście.
Cholera, dziękuję, że to przetłumaczyłaś. Ten tekst jest genialny. Ma w sobie coś takiego... mocnego, elektryzującego. Jest zwyczajnie świetny. Emocjonalny. Brutalny, ale jednocześnie piękny.
W kilku miejscach się gubiłam, czy fragment jest w klubie czy w pracy, bo niby Draco coś szukał w szufladach, ale był tam ochroniarz. Były chyba ze trzy takie fragmenty, gdzie nie wiedziałam, co się dzieje.
Mimo to cholernie mi się podobało i czuję, że jeszcze niedługo wrócę do tego tekstu. Ponownie dziękuję za przetłumaczenie tego! Jesteś wielka!
No i hej, wszystkiego najlepszego!
Buziaki xoxo
No nie gadaj, że się nie zmieniło o te trzy słowa, bo zmieniałam je już tutaj w tekście, jak edytowalam! No nic, to zrobię to jeszcze raz.
UsuńPrawda? Przyciąga ten tekst, a początek jest idealny. Czy dla ciebie Summary też jest tutaj zle? Może powinnam je usunąć, jak myślisz?
Wiem, trzeba naprawdę skupiać się, by wiedzieć gdzie są. A to dlatego, bo są albo w klubie i wspominają pracę, albo w pracy i jest coś o klubie.
Dziękuję za ten komentarz! Cieszę się jak głupia dzięki niemu i dziękuję za życzenia ;)
Summary moim zdaniem w ogóle nie oddaje tego, co jest w tekście. I tak trochę spojleruje. Myślę, że bez niego byłoby lepiej. Taka niespodzianka dla tych, co dopiero to przeczytają. :D
UsuńJeszcze tak dodam, że chciałam znaleźć miniaturkę, którą muszę nadrobić, ale etykiety średnio Ci działają. W sensie klikam w Dramione i wyskakuje tylko ta najnowsza, a nie nie ma w ogóle opcji by przejrzeć wcześniejsze, żadnego "starsze posty" itd. Może warto coś z tym zrobić. :)
Widzę jeszcze, że ktoś u góry pisał o tych fragmentach angielskich. Ja miałam rozkminę, czy to specjalnie, czy przeoczenie. Bo z jednej strony były to takie zdania, które nadają się do specjalnego podkreślenia, ale z drugiej były właściwie w chyba dwóch sąsiednich fragmentach, a nie po całości.
<3
OdpowiedzUsuńKurde, mi etykiety działają. Po lewej stronie masz ogólnie wszystkie teksty tutaj of razu, a także etykiety ;) próbowałaś je?
OdpowiedzUsuńTen ang to dlatego bo przysypialam!
Super miniaturka! Świetny klimat, przyjemnie się czytało. Pozostawiałaś gdzieniegdzie tekst angielski, ale to już doczytałam, że ze zmęczenia. Dobra robota z tłumaczeniem! <3
OdpowiedzUsuńMiniaturka świetna!
OdpowiedzUsuńUwielbiam Cię za to jak świetne teksty tłumaczysz... ;) Prawdę mówiąc ja mam ostatnio pecha do znajdowania 'perełek'...
Co do samego tekstu: jest dość specyficzny. Z jednej strony taki prosty, nie ma jakiegoś wyrafinowanego słownictwa, itp. i zdaje się być raczej taki łatwiejszy, to ma w sobie to 'coś' co mnie mega urzekło! Sam początek jest niesamowity; o tym jak Draco opisuje Black Rose/Hermionę. Rozpływałam się na tym fragmencie :D!
Jeszcze raz: cudowna miniaturka!
Pozdrawiam,
Charlotte
Przeczytałam ten tekst wczoraj i miałam mieszane uczucia. Dzisiaj zrobiłam sobie powtórkę i hm, moim ulubionym nie będzie, ale nie bierz tego do siebie. Jakoś ten brutalny Draco, uciszenie Hermiony zaklęciem i potem to szybkie kocham cię nie bardzo mnie ujęły, ale generalnie wiem, dlaczego ludziom będzie się podobać. Ma w sobie coś, co przyciąga, a czego mało w naszym polskim fandomie, więc mimo że fabuła mi nie podeszła, to jednak bardzo fajnie, że postanowiłaś go przetłumaczyć. :) Bo generalnie z tłumaczeniem to wiem w ciemno, że zawsze sobie poradzisz. I Katja zresztą też pokazała, że potrafi. :D Więc świetna robota, dziewczyny!
OdpowiedzUsuńWypisałam sobie podczas drugiego czytania parę rzeczy, które w jakiś sposób zwróciły moją uwagę.
Po pierwsze praca Hermiony! To takie logiczne, sensowne i w punkt! Nie wiem, dlaczego wcześniej sama o tym nie pomyślałam. Zajmowanie się zmieniaczami brzmi jak coś, co zdecydowanie mogłaby robić dorosła Granger. :)
Mówiłam, że brutalny Draco średnio mi podszedł, to dodam, że zakochanie Hermiony w jednej chwili też wydało mi się nieco naciągane. Bo jak to tak? Spojrzała i się zakochała? Zgorzkniało me serce – to na pewno. :( Ale jeden fragment w tamtym momencie przetłumaczyłaś tak ślicznie, że aż sobie skopiowałam:
„Ale po chwili spojrzał z powrotem w dół, potrząsnął krótko głową i nigdy więcej nie podniósł już wzroku.
I wtedy wiedziała, że w tym nagłym, niegasnącym piekle utknęła sama.
Zakochała się w nim w tej jednej chwili.
I nigdy się nie odkochała.
Śliczne to. *-*
Ujęło mnie też przychodzenie Draco do Hermiony, choć nie miał ku temu powodu. :D Aż nie wiem, jakim słowem to opisać, ale uśmiecham się teraz na samą myśl.
A to ich jedno dogryzanie z płaszczykiem, który kosztował więcej, niż Hermiona mogła wyłożyć – hahah, znakomity przerywnik nieco ciężkiego wtedy nastroju. :)
Podobał mi się jeszcze mega mega ten opis. Że była piękna i potem było wyliczenie dlaczego. I tutaj zdecydowanie to Twoja zasługa, bo słowa wręcz płynęły i pochłaniały. <3 A potem porównanie do miodu, że się przykleiła do jego myśli. To takie smaczki w tym tekście. :))
Jeśli chodzi o te niedociągłości, o których już czytelnicy wcześniej pisali, ale niewielu podało konkretne zdania. Średnio to pomocne, więc wypisałam, co tam tak podczas czytania zauważyłam.
„Równocześnie był zaangażowany w namiętny związek opartym na seksie” - oparty
„Uniknąć tego.
Tego uczucia.
.” – A co to za kropka? :D
„kupidyn” – raz napisane dużą, raz małą literą
„Za to było trwałe i bezlitosne niczym śmierć” – kropa na końcu
„Nigdy nie była najbardziej otwartym indywidualistą.” – Dlaczego nie otwartą indywidualistką?
„dywersja” – Nie jestem pewna, czy to odpowiednie słowo, tak zerkając na potwierdzenie do słownika PWN.
„Ulica Pokątna była w nocy całkowicie inną dżunglą. Było niewielu dzieci” – powtórzenie „być”, niewiele dzieci?
Ktoś wspomniał o tym Ogrodzie Eden. Jakby co to w jednym miejscu są dwa słowa, a w drugim trzy.
„tlące się morze ciał” – Czy tylko mnie brzmi to jakoś dziwnie? Tlące?
„Przewidzieć tę noc, której wyszła w tych wysokich, czarnych szpilkach, bliżej tłumu niż kiedykolwiek widział wcześniej.” – to „której” jest niepoprawne; i przecinek przed „niż”
„mocno przełknął ślinę nim się odezwał” - przecinek przed „nim”
„Na drugi pytanie postanowił” - drugie
Usuń„— Wiesz, dlaczego.” – bez przecinka: http://www.interpunkcja.com.pl/interpunkcyjny-slownik-wyrazow/przecinek-przed-dlaczego/ http://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/NIe-rozumiem-dlaczego;13589.html
„A teraz pachniały seksem.” – pachniała, bo pościel
„Zamiast tego sięgnął ponad nią, i otarł się ramieniem o jej bark” – Po co ten przecinek przed „i”?
„— C.. co? — powiedziała” – kropka się zgubiła
„Ponieważ nigdy wcześniej nie byłeś tak blisko niej.” – Brakuje tutaj kursywy, bo to myśli Draco. I jeszcze w paru innych miejscach kursywa ładnie by wyglądała i z tego, co widziałam, to w oryginale ona była.
„Jej dłoni tęskniły za jedwabną skórą” - dłonie
„Z całych sił postarała zebrać się do kupy, i oto stała tam” – Znów ten przecinek, którego nie rozumiem. ;) Zrozumiałabym dopowiedzenie drugiej części, ale tutaj tego nie widzę.
„Bezdechu” - oddzielnie
„Nienawidzę go” – kropa na końcu
„— Ktoś do pani. — jego głos brzmiał dziwnie.” - Jego
„Ledwie miała szansę spojrzeć na osuwającego się po ścianie jej ochroniarza” – bez tego „jej”
„słodko—słony” – zamiast półpauzy/pauzy - dywiz
„Jego dłoń na policzku. Palce zdzierające maskę z jej twarzy. Twardej, karającej ją jego długości, gdy w nią tak wbijał się bez żadnego rytmu. Tylko pasja. Tylko złość.” – Trzecie zdanie – coś jest nie tak. Dwa poprzednie masz podmiot w mianowniku, a w tym trzecim to coś dziwnego się zadziało i w ogóle gubi się nieco sens. ;) A to „ją jego” to za pierwszym razem mnie kompletnie ogłupiło. xd
„Obserwowała, zdumiona, jak jeden po drugiej buteleczki jej perfumów upadły roztrzaskując się i rozlewając ich mocny zapach po blacie i pomiędzy jej palcami.” – jak jedna po drugiej buteleczka perfum upadała, roztrzaskując się i rozlewając mocny zapach po blacie i pomiędzy jej palcami.
„gdzie wciąż widniał lekki zarys po odciśniętej maski” - masce
Ktoś napisał o tym ochroniarzu i Draco, i szufladach. Też się tam pogubiłam. :p
Aaaa, a co do tego summary, że od razu wiadomo. Mnie akurat się to podoba. Wydaje mi się, że autorce nie chodziło o dochodzenie przez czytelnika do rozwiązania tej tajemnicy. Ja z przyjemnością śledziłam, jak Draco do tego dochodzi i jak reaguje. To była kwintesencja tego tekstu. :)
Czyli generalnie fabuła nie do końca mnie ujęła, ale samo przetłumaczenie, ujęcie tej historii w słowa – świetnie! Czytało się lekko i płynnie, i niech więcej takich tekstów pojawia się na wiosnę. :D Wracam do cierpliwego czekania na Twoją mini. :) :*
Wspaniała miniaturka 😍
OdpowiedzUsuńJedna z lepszych miniaturek które czytałam 😍
OdpowiedzUsuńHej, świetne opowiadanie, wielkie dzięki za jego publikację!
OdpowiedzUsuń