1 maj 2015

CHAPTER 7

Sometimes when things are falling apart,
they may actually be falling into place.


Dzisiejszy dzień od samego rana był dla Hermiony wielką porażką. Najpierw spóźniła się na spotkanie grona pedagogicznego, odbywającego się niedługo przed śniadaniem, co, jak każdy zdążył jej od razu obwieścić, nie było w jej stylu. W trakcie posiłku doznała szoku, widząc Lyrę i przez chwilę, dopóki nie zobaczyła, jak jej córka blednie, myślała, iż przez noc poznała ona prawdę, co było po prostu idiotyczne. Nie mogła wiedzieć, nie tutaj, nie w tak krótkim czasie. Dopiero po minięciu szoku mógł przyjść moment na zamartwianie się dzieckiem. To, że zapomniała o swojej codziennej transmutacji mogło jedynie znaczyć, że była wściekła, a przez to automatycznie roztargniona. Nikt nie lubił jej, jak była w takim stanie, a już w szczególności sama Lyra. Jej córka potrafiła walczyć ze sobą, by do tego nie dopuścić, bo kiedy już tak się działo puszczały jej wszystkie tamy, mury opadały i jej słodka córeczka zaczynała robić głupie rzeczy, których potem zawsze żałowała. Przyglądając się jej jasnym lokom, kobieta próbowała uchwycić spojrzenie przerażonych, szarych oczu z niebieską obwódką wokół źrenicy. Oczywiście, Hermiona z tak dużej odległości nie widziała ich koloru, ale przecież znała każdy odcień, każdą nawet najmniejszą plamkę. Wiedziała, gdzie szarość zaczynała mieszać się z błękitem. Od kilkunastu lat kochała te oczy, najpierw u Draco, teraz u niej. Zdusiła chęć pobiegnięcia do stołu Ślizgonów i wzięcia jej w ramiona. Zamiast tego dokończyła swoje śniadanie, a potem opuściła Wielką Salę.

Po posiłku prowadziła lekcję dla Ślizgonów i Krukonów z klasy siódmej. Kiedy miała nadzieję zatrzymać Lyrę po zajęciach i porozmawiać, jej już nie było. Wyglądało na to, że jej pełnoletnia córka postanowiła ją unikać. Dodatkowo, jak gdyby Hermiona miała mało problemów, Lyra najwyraźniej opowiedziała o wszystkim Corbinowi, który — choć od lat dawał do zrozumienia, że jest jego ulubioną nauczycielką i jak dotąd jedyne czego chciał, to jej akceptacja — zmroził ją spojrzeniem, gdy poprosiła go o pozostanie na przerwie. Humoru wcale nie poprawiała jej w kółko przewijająca się w głowie myśl, którą zagnieździł tam chłopak. „Jeśli dobrze pani tego nie rozegra i nie mówię tu o kolejnej piramidzie kłamstw, to może ją pani stracić i więcej już nie odzyskać.”.

To nie był jednak koniec. Dostała list od Harry’ego, w którym napisał, iż po pracy ją odwiedzi, co mogło wyjść i na dobre, i na złe. Na dobre, ponieważ w trakcie ostatniej lekcji z pierwszoklasistami dostała list z datą pierwszej rozprawy sądowej, a przyjaciel z pewnością podniósłby ją na duchu. Na złe, ponieważ nie miała jeszcze  możliwości na niego nakrzyczeć za jego wczorajsze potknięcie, gdy odwiedziła go Lyra. Najgorsze było to, że nie ważne, jak bardzo chciała być na niego wściekła albo krzyczeć, wiedziała, że po prostu nie może. To, co się działo, nie było w końcu jego winą.

Hermiona przeglądała właśnie eseje czwartych klas, gdy usłyszała pukanie. Wzdychając, odłożyła czerwony długopis, którym zawsze poprawiała błędy. Kiedyś używanie piór mogło być dla niej magiczne, ale teraz, gdy poprawiała po parędziesiąt prac i testów dziennie, wolała postawić na wygodę. Mieli w końcu dwudziesty pierwszy wiek, a magiczny świat dalej zamykał się na wiele nowości, czego kobieta zupełnie  nie rozumiała. Zastanawiając się, kogo niesie o dwudziestej wieczorem, wstała od biurka, żeby otworzyć drzwi. Gdy to zrobiła, ujrzała Ślizgonkę, której w ogóle nie kojarzyła, co było bardzo dziwne. Uważała w końcu, że jako dobry opiekun Domu Slytherina powinna znać każdego ucznia.

— Profesor Weasley… Ja… Hym, miałam przekazać, że starsi Ślizgoni organizują w pokoju wspólnym… imprezę.

— Widzę, panno…

— Sullivan, Ann Sullivan, pani profesor.

— Dziękuję, Ann. Powiedz im, by pilnowali muzyki i… ilości alkoholu, który na pewno będzie obecny. — Dziewczyna, wciąż trzymając swoje ręce z tyłu, tylko pokiwała głową i odwróciła się gotowa do odejścia. Hermiona przyglądała się, jak jej spódniczka faluje z każdym krokiem i kiedy uczennica miała już skręcić w następny korytarz, zawołała za nią: — Ann! Czyj to był pomysł?

— Pani córki.

“Tego się obawiałam” — pomyślała kobieta, zamykając za sobą drzwi. Nie zdążyła nawet wrócić do biurka, a co dopiero do pergaminów, gdy kominek ożył zielonymi płomieniami. Doskonale wiedząc kto to, podniosła karafkę z bursztynowym alkoholem i nalała go do dwóch szklaneczek. Dwie sekundy później wpatrywała się w zmartwioną twarz Harry’ego Pottera. Jeśli Hermiona miała być szczera, miała dość widoku, jak mężczyzna cały czas się nią zamartwiał. Nie w żadnym negatywnym odczuciu, po prostu brakowało jej uśmiechu na kochanej twarzy i głośnego śmiechu.

— Nie patrz tak na mnie — powiedziała, wciskając mu szklaneczkę alkoholu w dłoń. Nim zdążyła się odsunąć, poczuła jak jedną ręką oplata jej plecy i przyciąga do siebie w geście przytulenia. Na chwilę zatopiła się w ciepłym uścisku, w lekkim, kawowym zapachu i rytmicznym biciu serca. Po dokładnie dziesięciu tyknięciach zegarka Harry’ego, kobieta wyswobodziła się i podeszła do kanapy. Usiadła na niej z podkulonymi kolanami, oparła o nie brodę i zdmuchnęła z oczu włosy, które przysłoniły jej widok na przyjaciela, jej brata.

— Chciałbym się zobaczyć z Albusem, jeśli mogę — powiedział Harry.

Hermiona przez dłuższy czas nic nie mówiła. Wpatrywała się w rozwichrzone, czarne włosy, cienie pod zielonymi oczami i małe zadrapanie na podbródku, które można było uznać za skaleczenie po goleniu. Jednak ona znała Harry’ego i dobrze wiedziała, że golił się tylko magią, bo po mugolskim sposobie skóra zawsze go swędziała oraz wychodziły czerwone chrostki. Tak inaczej od Draco, który uważał iż magią nie można było dokładnie się ogolić. “Pieścił” skórę na szczęce, szyi, policzkach przez dobre pół godziny, później ochlapywał ją perfumem i smarował balsamem. Tylko wtedy, kiedy się golił, Hermiona potrafiła wyrobić się przed nim. Draco wcale nie spędzał  przed lustrem całych godzin, tak jak mówiły wścibskie i zazdrosne osoby. Zazwyczaj starczało mu pięć minut, dziesięć jeśli brał prysznic, bo nigdy nie układał włosów — wystarczyło, że je przeczesał palcami, bo nigdy nic specjalnie nie wybierał do ubrania —  brał, to, co wpadło mu w ręce —  przecież i tak we wszystkim było mu piekielnie dobrze.

Hermiona szepnęła “Volnera Sanantu”, a zranienie zlepiło się, poczerwieniało, a później po zniknięciu wyblakło.

—  Nie jestem pewna, czy to dobry pomysł —  w końcu odpowiedziała, gdy Harry pocierał miejsce, które uleczyła. Spojrzał na nią z uniesionymi brwiami, więc kontynuowała. —  Otóż, moja córka, twoja córka chrzestna postanowiła użyć alkoholu, po wczorajszych nowościach, co znaczy, że jest wściekła. Ona nielubi alkoholu…

—  Przez Rona… —  dopowiedział mężczyzna wzdychając. Zrobił kilka kroków i usiadł po drugiej stronie kanapy. —  Wiesz, że piją i im na to pozwalasz? —  zapytał ruszając brwiami, tym razem kilkukrotnie, w celu pokazania jej, jak bardzo go to śmieszy. Ją także, dlatego zaśmiała się kręcąc głową.

—  Daj spokój, już nie mam szesnastu lat —  mruknęła spuszczając nogi po zimnej skórze fotela. Odchyliła głowę do tyłu, wpatrując się w sufit, na którym widniały konstelacje gwiazd. Poczuła na kolanach ciężar, spojrzała w dół i uśmiechnęła się widząc długie nogi Harry’ego. —  Poza tym, tak długo jak mnie informują, nie hałasują, a do alkoholu ma dostęp tylko ostatni rocznik, jestem gotowa przymknąć oko na takie łamanie regulaminu. Chociaż założę się, że twój syn też umoczy usta, co innego Lily, tej odmówią zawsze… Zwłaszcza Corbin —  dopowiedziała, znacząco patrząc na jego twarz.

—  Zwłaszcza Corbin… —  powtórzył niczym echo.

~*~*~*~

Owinęła wokół palca wciąż jasny kosmyk włosów. Zapatrzyła się na niego i na chwilę oderwana od zdjęć w albumie, zastanawiała się jak to możliwe, że jej naturalne włosy wywołały takie zainteresowanie wśród uczniów. Może Harry faktycznie miał rację, mówiąc, że kiedyś wszyscy zapomną jaką była dwunastoletnią dziewczynką. Jeśli tego nie zacznie akceptować, to i ona zapomni prawdziwą siebie. Złapała włosy w dłoń przyglądając się ich słomianemu kolorowi ze złotymi i jaśniejszymi pasemkami. W świetle świec mieniły się różnymi odcieniami, co jak stwierdziła, wyglądało o wiele ładniej niż jej pomalowane zaklęciem włosy na jeden kolor.

Poczuła ostre ząbki Salju na drugiej ręce i spojrzała na smoczka spode łba.

— Co? — zapytała, a on odwrócił pysk w stronę drzwi, w które ktoś, jak na zawołanie, zapukał. Lyra głośno krzyknęła “Już!” wyskakując z łóżka wprost w duże, puchate papcie, po czym pobiegła do drzwi. Uchyliła je i stanęła twarzą w twarz z ostatnią osobą jaką by się spodziewała zobaczyć u progu jej drzwi. O framugę opierał się nonszalancko Scorpius Malfoy

— Cześć, dziewczyno zza czerwonych drzwi — powiedział, a Lyra prawie uchyliła usta ze zdziwienia słysząc jego ton. Powiedział to normalnie, zniknęła cała obojętność i oschłość, którą ona tak często u niego słyszała, jak tylko się do niej zwracał.

— Cześć? — zapytała z wysoko uniesionymi brwiami. Scorpius jednak zignorował jej nieme pytanie i wymijając ją wszedł do jej królestwa. Zawsze chciał je zobaczyć, dowiedzieć się jak wykorzystała uprzywilejowaną przestrzeń, o którą był zazdrosny jako gówniarz. Wtedy tego nie rozumiał, ale teraz wiedział, że ten przywilej był dla niej — czarownicy półkrwi, wtedy jeszcze dziewczynki — ochroną przed mało rozumiejącymi, czysto krwistymi snobami.

— Corbin poprosił o zgarnięcie cię po drodze na zabawę — powiedział w końcu rozglądając się dookoła.

— Chyba na popijawę, bo nic innego to nie będzie.

Jego uwagę przykuł album na zdjęcia, który leżał otwarty na środku łóżka, a raczej to, co na nim siedziało. Przybliżył się i zapatrzył na małego smoczka, który wydawał mu się dziwnie znajomy. Z rozmyślań wyrwał go głos dziewczyny, który brzmiał jakby był z oddali. Zamrugał powiekami, a na albumie nie było już stworzenia, jakby rozpłynął się w powietrzu. Zamiast tego, z nieruchomego zdjęcia, Olivier wysyłał mu buziaka, przez co nastolatek parsknął śmiechem i pokręcił głową. Scorpius sam nie znał chłopaka na tyle dobrze, by nazwać go dobrym przyjacielem, co najwyżej dobrym kumplem, bo zawsze zajebiście razem się bawili i Corbin wtajemniczył Scorpiusa w przyczynę rozstania się zakochanej pary. Oderwał wzrok od pełnych życia oczu i spojrzał na dziewczynę stojącą obok niego z nikłym uśmiechem na ustach.

Po wyładowaniu się na miotle, co doradził jej Albus, Lyra trzymała się całkiem nieźle. Nie płakała, ale jej szmaragdowe oczy szkliły się z niebywałą łatwością. Włosy nie przypominały szopy, ale wciąż było im daleko do ich normalnej, wystylizowanej perfekcji. Brzydkie, powyciągane dresy na szczęście zastąpiły zwykłe leginsy i sweter oversize, w których jej filigranowa sylwetka po prostu tonęła. Usta wciąż nosiły oznaki pogryzienia, a dłonie trzęsły się na każdą wzmiankę Oliego, o związkach czy o miłości.

Jednak to, co najbardziej przykuło jego uwagę to wielkie, puchate, różowe papcie, które miały imitować włochate stopy jakiegoś zwierza z wielkimi, czarnymi pazurami. Przyglądając się temu mugolskiemu wynalazkowi Scorpius przewrócił oczami, bo w jego głowie pojawiła się  myśl, że Lyra wyglądała, w sumie, całkiem słodko w takim stanie. “Idiota” pomyślał idąc z powrotem do wejścia.

— Przebierz się, a ja poczekam na zewnątrz. — Odwrócił się słysząc prychnięcie za plecami. Stała kilka kroków za nim, z rękoma założonymi na piersiach z wyzywającym wyrazem twarzy.

— A kto mówi, że się przebieram?

— Nawet tych… kaapci?

— Szczególnie ich. To popijawa, a nie rewia mody na dyskotece, na której chcę kogoś poderwać. Ma być milusio, wygodnie, może płaczliwie, może śmiesznie — odrzekła, a on te wyjaśnienia przyjął. Otworzył czerwone drzwi, przez które ją przepuścił, wciąż spoglądając na różowe, puchate łapy.

Zeszli razem po schodach, ona z przodu, Scorpius za nią. Oboje doskonale czuli pełno spojrzeń na sobie.

— Ohh, kolejna sensacja. Pomyślałbyś, że nic w tej szkole nie dzieje się już beze mnie. — Lyra mruknęła do Scorpiusa, czym go rozbawiła.

Nie zwracając uwagi na kilka grupek uczniów, które utworzyły się z rocznika dwutysięcznego, a które podłączyły się do pomysłu imprezy, a raczej zwykłej popijawy w towarzystwie przyjaciół, dziewczyna skierowała się w stronę kanap, o których przyjęło się, że należały do ich paczki. Stół pomiędzy siedzeniami wypełniony był kanapeczkami na wykałaczkach, słodyczami, pizzą i różnorodnym alkoholem. Z uśmiechem na ustach nalała sobie ponad pół szklanki Jacka Dannielsa, a resztę wypełniła Pepsi i klapnęła na kolanach Corbina, bo nigdzie nie było już wolnego miejsca. Oparła głowę o jego ramię i rozejrzała się po roześmianych twarzach przyjaciół. Robyn siedziała z otwartą książką, a na zgiętym kolanie trzymała długą szklankę z drinkiem. Obok niej był Albus, który cały czas rozpraszał ją i odciągał jej uwagę od zapisanych kartek. Na ziemi siedziała Lily w ładnej, przewiewnej sukience, opierająca się o nogi jej brata, a Lyry kuzyna. Spod długich rzęs spoglądała na Corbina, delikatnie przygryzając dolną, pełną wargę. Gdy tylko chłopak ją przyłapywał, zawstydzona odwracała głowę i udawała, że jest wsłuchana w rozmowę Scorpiusa i Albusa. Corbin jeszcze przez kilka sekund napawał swoje oczy widokiem zarumienionych policzków, białych zębów na różowych ustach i rudych pasm włosów muskających blade, piegowate ramiona, po czym i on wracał do swojego rozmówcy. Zabawa w kotka i myszkę przez tę dwójkę doprowadzała Lyrę do szaleństwa. Było to takie niesprawiedliwe! Ślizgonka nie mogła być z Olivierem, bo był chory. Oni nie mogli być razem, bo mieli między sobą zbyt dużą przestrzeń. Lyra bardzo by chciała złapać przyjaciela za twarz, spojrzeć w czekoladowe oczy i z czystym sumieniem powiedzieć, by przestał myśleć, by posłuchał głosu serca i bez zamartwiania sięgnął po to, czego pragnie. A raczej nie czego, tylko kogo. Zamiast tego, po kolejnej wymianie spojrzeń, złapała mocno jego dłoń oraz splotła ich palce razem. Dredziarz spojrzał na nią i odwzajemnił uścisk. Uśmiechnął się przebiegle, przeprosił Notta, zabrał jej drinka i za biodra podniósł ze swoich kolan. Nim się spostrzegła co się dzieje, światła przygasły w Pokoju Wspólnym, a ściany wypełniła całkiem szybka muzyka. W teatralnym geście ukłonił się przed nią, ściągając tym samym czapkę z głowy. Rzucił ją na kanapę łapiąc ją za rękę, poczym pociągnął w swoją stronę.

— Co ty robisz, kretynie! — krzyknęła śmiejąc się.

— Zapominam, taki był plan!

~*~*~*~

Od godziny siedzieli już w jej łóżku, oparci o zagłówek. Z różdżki zrobiła projektor, który wyświetlał mugolski, sensacyjny klasyk: „Człowieka w Ogniu”. Pomiędzy nimi leżała wielka micha z chipsami paprykowymi i popcornem. Zaraz po przybyciu Harry’ego, Hermiona pokazała mu list, który tamtego dnia otrzymała. Dał jej się wypłakać, wyżalić, wykrzyczeć, ponarzekać. Dał się skrzyczeć, wysłuchał pretensji, przyjął przeprosiny i tuląc jej drobne ciało, nucił ulubioną kołysankę Lyry. Kiedy atmosfera się oczyściła, Hermiona uspokoiła się, a Harry powiększył magią torbę, w której miał smakołyki na ich seans. Udali się do jej sypialni.

Hermiona doskonale wiedziała, że Harry bardzo chciał jej coś powiedzieć, ale jeszcze nie wiedział jak. Widziała wielokrotnie, jak otwierał usta, by zaraz je zamknąć, jak spoglądał na nią, jakby ją analizował. Kobieta postanowiła zaczekać do końca filmu, nim cokolwiek na ten temat wspomni. Kiedy tylko pojawiły się białe napisy na czarnym tle, a uszy wypełniła muzyka, Hermiona odwróciła się zdecydowanym ruchem do przyjaciela.

— Kawa na ławę, Harry.

Widziała jego zaskoczenie, które trwało dosłownie sekundę. Widziała ulgę, że nie musiał sam zaczynać tematu. Widziała niepewność, która była spowodowana nieprzewidywalnością jej reakcji. Widziała jednak też podekscytowanie i dla tej emocji, nie ważne, jak bardzo chciała, za cholerę nie mogła znaleźć przyczyny. Takie rozmowy nigdy nie były dla niego proste, ale jej ciepłe oczy w kolorze najlepszego trunku, którymi wpatrywała się w niego z zachęcającym uśmiechem, zrobiły swoje. Złapał ją za rękę i zaczął wodzić opuszkami palców po jej delikatnej skórze.

— Możesz mi najpierw coś obiecać? Zaufaj mi —  powiedział Harry, widząc, jak kołowrotki w jej głowie nagrzewają jej się do czerwoności od myślenia. Hermiona delikatnie, niepewnie kiwnęła głową, po czym  mężczyzna postanowił kontynuować. — Obiecaj mi, że weźmiesz życie za rogi. Obiecaj mi, że nie popełnisz tego samego błędu sprzed prawie dwudziestu lat. Obiecaj mi, że jeśli będzie to możliwe, dasz sobie szanse. Sobie i Draco.

— Ja-a…

— Obiecaj.

Hermiona dziwiła się sile jego głosu i z jaką pewnością do niej mówił. Dzięki temu zobaczyła, jak bardzo mu na tym zależy. Tylko dlaczego? Tyle pytań. Hermiona wiedziała, że wystarczyło obiecać, a dowiedziałaby się wszystkiego. Niestety, w głowie słyszała cichy, złośliwy głosik, który łudząco przypominał głos jeszcze jej męża. Mówił, że nie może ufać. Mówił, że wszyscy kłamią. Mówił, że nie tylko Ron był zły, że wszyscy faceci to świnie. I w głębi serca kobieta wiedziała, że to tylko jej podświadomość płata figle. Przecież Harry nigdy nie zrobił jej nic złego, nigdy nie skrzywdził, a przynajmniej nie umyślnie.

— Masz moje słowo, Harry.

— Draco i Astoria postanowili się rozwieść.

Drobną dłonią przykryła usta, a jej brązowe oczy rozszerzyły się. Hermionie zdawało się, że trudniej jest jej oddychać, a serce zabiło mocniej. Zacisnęła palce na pościeli, kręcąc głową, przy czym gumka na jej włosach rozluźniła się. Nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała, co dalej odbijało się echem w jej umyśle.

— Dlacze-czego? — zapytała sama siebie, a Harry z bezradnością przyglądał się jej zmaganiom zrozumienia tak prostej, a jednak trudnej informacji.

— Hermiono...

— O Boże! — wymamrotała, przerywając mu i zrywając się z łóżka, by rozładować zdenerwowanie, które powoli ją ogarniało. Odwróciła się plecami do Harry’ego, by nie widzieć w jego oczach tego, co coraz częściej tam dostrzegała. Wina. Przerażenie. Smutek. Niedowierzanie. Oplotła się ramionami w pasie i kontynuowała: — Nie może. Czemu mu na to pozwoliłeś! Przecież… Astoria… Na Merlina, Scorpius mnie znienawidzi! Urządzi piekło Lyrze, nie pomoże jej dormitorium, nie pomoże jej popularność, nie pomogę jej ja, czy nawet fakt, że jej ojcem chrzestnym jest pieprzony Harry Potter! A dopiero co zaczęli robić postępy w swoich relacjach.

Hermiona dalej mówiła bez ładu i składu, co Harry’ego trochę przerażało. Przerażało go to, co Ron z nią zrobił. Jego przyjaciółka, jego siostra nie była już tą samą niezależną, silną kobietą. Nie mógł dłużej na to patrzeć, dlatego wstał i podszedł do Hermiony.  Zatrzymał ją w miejscu poprzez przytrzymanie jej rąk, którymi dotychczas gestykulowała jak opętana bezustannie. Zjechał dłońmi wzdłuż ramienia po łokieć do jej nadgarstka. Splótł ich palce razem, jakby tworzył podwójny sznur, którym oplótł jej wątłą talię i przyciągnął do siebie. Hermiona poczuła się jak w bańce mydlanej, będąc w objęciach Harry’ego. Spokój, czuła spokój od przyjaciela. Czuła go tak bardzo, jakby się w nim kąpała, a wręcz topiła. Rozluźniła mięśnie, zwolniła tempo myśli, by po chwili wyłączyć je całkowicie. Pozwoliła sobie na upajanie się spokojem, którym obdarowywał ją Harry. Pozwoliła sobie odetchnąć, by oczyścić głowę i na spokojnie przemyśleć, co właśnie usłyszała. Minęły dwie minuty, może trochę więcej, kiedy głos mężczyzny ponownie rozniósł się po sypialni.

— To był pomysł Astorii. Nigdy ci nie mówiłem, bo Draco zawsze był tematem tabu w naszych rozmowach, ale oni nie pobrali się z miłości. Zawsze kochał ciebie, jednak kiedy Stori przyszła do niego poszarpana, zapłakana po tym jak jej rodzice oznajmili, że chcą zaaranżować jej małżeństwo… Poślubił ją dla jej dobra, nie myśląc o sobie. Scorpius o tym wie. Rozumie.

— Zrobił to? — zapytała cicho, a jej głos lekko zadrżał. W czarnym, długim tunelu, zobaczyła lekko tlącą się iskierkę nadziei, której miała zamiar się trzymać.

— Przyszedł do mnie tamtej nocy, żeby spytać, co sądzę o jego pomyśle, ale było to kompletną stratą czasu. Jego twarz... jego oczy i widoczna w nich zawziętość mówiły same za siebie, już wtedy zadecydował. Gdybym  wtedy nie uważał jeszcze, że jest dobrym facetem, a tym bardziej moim przyjacielem, to zmieniłbym zdanie od razu i to w stu procentach. Zła osoba nie robi tak bezinteresownych rzeczy.

— Zawsze mówiłam, że jest dobry.

~*~*~*~

— Odbijany! — Lyra odwróciła głowę, by spojrzeć w ciemne, brązowe oczy kuzynki, które wyglądały jakoś inaczej. Jednak widząc, że wlepiają się one z upartością w jej przyjaciela, Lyra zabrała swoje dłonie z szyi chłopaka, pocałowała go w policzek, mówiąc cicho “Dziękuję”. Uśmiechnęła się do Lily, po czym skierowała się w stronę kanap. Widząc wolne miejsce skoczyła na nie z rozbiegu i usiadła po turecku. Złapała kawałek pizzy, który zapewne wyprosił Albus u skrzatów. „Gdyby tylko mama wiedziała…” z tą myślą w głowie, dziewczyna sięgnęła po butelkę z resztką Ognistej Whisky i przyłożyła ją do ust. Skupiając się na palącym alkoholu w gardle, starała się wyłączyć głosy i wołania jej imienia. Chwila zapomnienia jaką dał jej Corbin prysnęła, jak mieniąca się kolorami bańka mydlana przez głupie skrzaty, które doprowadziły ją do głupiego W.E.S.Z, a to do głupiej mamy i głupich tajemnic. Nagle poczuła jak szkło butelki odrywa się od jej warg, a kilka bursztynowych kropel pociekło po brodzie, wzdłuż szyi. Z wyrzutem spojrzała na osobę stojącą nad nią. Scorpius Malfoy.

— Chodź. Wyprowadzimy na spacer twoje potwory — powiedział, a Lyra spojrzała na swoje stopy.

Zaciekawiona, ale też czując niewielką obawę, wstała i ruszyła za chłopakiem. Kamienna ściana przesunęła się ukazując korytarz lochów oświetlony świecami. Wyszli z Pokoju Wspólnego. W akompaniamencie szurnięć jej papci oraz głuchego odgłosu kroków Scorpiusa, szli w stronę wyjścia z lochów. Kiedy stanęli przy schodach prowadzących ku górze, chłopak usiadł na jednym ze stopni. Lyra, jak zawsze gdy była sama w jego obecności, nie bardzo wiedziała co ma ze sobą zrobić, dlatego też przeskakiwała z stopy na stopę, niepewnie spoglądając na wolne miejsce obok, a następnie na jego twarz. Miała wrażenie, jakby przyglądał się jej z pewnym wyzywającym wyrazem twarzy. Widząc kiełkujący uśmiech w kącikach ust Ślizgona, dziewczyna prychnęła, a okalające jej twarz kosmyki włosów zatańczyły w powietrzu. Scorpius szybko wstał. Dzieliła ich tak mała odległość, że dziewczyna musiała lekko przechylać głowę do góry, by dokładnie widzieć jego oczy.  Lubiła na nie patrzeć. Jeśli się wiedziało jak szukać, można było w nich zobaczyć uczucia. Można było z nich czytać, można było się tego nauczyć. Ona, tak jak jej mama, lubiła się uczyć. Zmrużyła powieki, gdy wyciągnął dłoń w jej stronę i założył jej włosy za uszy.

— Często to robisz — powiedział, przerywając ciszę.

— Robię, co?

— Wpatrujesz się, obserwujesz mnie. Dlaczego? — zapytał, a w jego głosie brzmiała czysta ciekawość.

— Dlatego mnie tu zabrałeś?

— Nie. Może się nie przyjaźnimy, ale cię znam. Nie lubisz być pijana i wiem co robisz, gdy już jesteś. Nie potrzebujemy tego.

Zdecydowanie tego nie potrzebowali, ale ona potrzebowała takiej nocy. Potrzebowała poczuć na języku i w gardle palącą whisky, która smakiem mieszała się z jej emocjami. Gorzka gorycz, która oddawała jej uczucia względem mamy, została leciutko złagodzona przez kwaśność do Harry’ego i słodkość, jaką czuła od przyjaciół. Wsparcie — psychiczne i fizyczne. Tolerancja — ostatnimi dniami była prawdziwą zołzą. Zrozumienie — zawsze mogła na nich liczyć. Byli niczym plaster miodu na powierzchowne pęknięcie jej serca, które otrzymała od swojej rodzicielki — najważniejszej osoby w jej życiu. Potrzebowała widoku uśmiechniętych twarzy jej Ślizgońskiej paczki, usłyszeć przekomarzanie jej kuzynostwa. Potrzebowała ciepła, które jej dali i zapomnienia, które dostarczył krótki taniec z Corbinem. Potrzebowała prawdy, szczerości.

— Zatańczmy — powiedziała spuszczając na chwilę głowę.

Nie widziała, ale była przekonana, że jasne brwi Ślizgona powędrowały ku górze. Podniosła głowę, by sprawdzić czy miała rację. Miała. Zagryzła wargę wpatrując się w wyciągniętą, męską dłoń. Lewą, tą, na której miał rodzinny sygnet, który dostał od dziadka na szesnaste urodziny. Z tego co Lyra wiedziała, pierścień powinien mieć jego tata, by móc go przekazać Scorpiusowi na siedemnaste urodziny. Tak naprawdę nie wiedziała dlaczego tak się nie stało, ale doszły do niej plotki, że Draco Malfoy oddał rodzinną pamiątkę swojemu ojcu jeszcze przed wojną, gdy przestał wierzyć w poglądy, które jego rodzina przekazywała z pokolenia na pokolenie.

Złączyła ich dłonie i poczuła jak oplata ją w pasie ramieniem. Przyciągnął ją delikatnie do siebie, jednak wciąż zachowując pewną odległość między nimi, za co Lyra była mu wdzięczna. Sama myśl spaceru, tańczenia, a tym bardziej dotykania Scorpiusa Malfoya wydawała się jej odległa, niemożliwa. Krok do przodu, krok do tyłu i w bok. Ostatni raz bez muzyki tańczyła z Olivierem, późnym wieczorem na placu zabaw, kilka lat temu. Oba tańce, obie te sytuacje tak różniły się od siebie! Nagle zatrzymał się i Scorpius uniósł ich dłonie, by obrócić ją kilka razy wokół jej własnej osi, czym doprowadził ją do parsknięcia śmiechem przez nos.

— Przepraszam! — krzyknęła zawstydzona. Jednak słysząc szczery, dźwięczny śmiech chłopaka zabrała rękę z buzi i ze zdziwieniem na niego spojrzała. Wyprostował się i z małym uśmiechem wskazał ręką by wracali do Pokoju Wspólnego. Przez kolejne dziesięć minut powolnego spaceru omawiali projekt na eliksiry, a chłopak poinformował ją także o dacie rekrutacji nowych zawodników do drużyny Quidditcha. Gdy ich kroki umilkły i stanęli przed ścianą, która zaraz miała się dla nich otworzyć, Lyra zatrzymała łapiąc go za rękaw.

— Możesz… pożegnać wszystkich? I przypilnować, by Corbin odprowadził Lily? Myślę, że jej pepsi nie była czysta. — Odpowiedział jej kiwnięciem głowy. Kiedy przez dłuższy czas nic się nie odzywała, wymownie spojrzał na jej palce wciąż zaciśnięte wokół materiału bluzki. Wzięła głębszy oddech i patrząc w szare oczy z niebieską obwódką, powiedziała:

— I dziękuję za wcześniej. Bardzo.
 
~*~*~*~

Kobieta patrzyła, jak przyjaciel niknie w zielonym ogniu, poczym spojrzała na zegarek. Było po dziesiątej, więc wiedziała, że podjęła dobrą decyzje “wyrzucając” Harry’ego do domu. Minęło kilkanaście ładnych dni, a Ginny dalej stosowała taktykę „cichych dni” na Harrym za zakończenie bankietu, który Hermiona zepsuła pojawiając się w połowie. Z tego powodu była Gryfonka nie chciała być w skórze Wybrańca, spodziewając się wielkiego wybuchu żalu i złości w momencie, kiedy Ginny w końcu zaczęłaby z nim rozmawiać.. Nie chciała także, by zatruwała mu głowę tym, że się o nią troszczy. On miał prawo odwiedzać Hermionę, a ona miała prawo być pod jego opieką. Byli przyjaciółmi dłużej niż Ginny żoną Harry’ego. Przez bardzo długi czas była tylko małą siostrą najlepszego przyjaciela. Zakochaną, małą siostrą przyjaciela. Szczerze powiedziawszy, zanim Hermiona poznała rudowłosą dziewczynę, myślała, że miłość Ginny do Harry’ego jest chora, bo kochała go wcześniej niż poznała. Później zaczęła się do tej pogodnej, pełnej życia Gryfonki ocieplać i lubiła spędzać z nią czas. Uważała nawet, że były przyjaciółkami. Nawet nie wiedziała tak naprawdę dlaczego, ale Ginny zaczęła czuć silną zazdrość do niej o Harry’ego. Pierwsze jej objawy zobaczyła po wojnie w ósmej klasie. Harry z Ronem nie wrócili do Hogwartu, więc zostały same. Przez pierwsze tygodnie Ruda nie dawała jej spokoju o to, co robili w dwójkę w lesie gdy Ron ich porzucił. Z jakiejś przyczyny nie przyjmowała do siebie, że Harry albo był zajęty ratowaniem świata, albo pocieszaniem jej. Nie spodobał się jej zwłaszcza taniec w namiocie, bo Harry nigdy tak z Ginny nie tańczył. Później po porwaniu i zamieszkaniu z mężczyzną było jeszcze gorzej. Dziewczyna robiła się aż zielona z zazdrości i wcale to nie pasowało do jej cudownych, rudych włosów. Co się działo potem, Hermiona do końca nie wiedziała, przez jej małżeństwo przegapiła wiele spraw i rzeczy, ale wiedziała jedno: z narodzinami Lily, Ginny stała się nie do wytrzymania. Denerwowało ją, że mała dziewczynka dostawała więcej uwagi od niej, że to Lily dostała nową zabawkę, że to nowych placów zabaw szukał i bardziej przejmował się planowanie urodzin. Nie ona, nie nowe kolczyki dla niej, nie romantyczną kolacją dla dwoje...

Puk, puk, puk.

Kobieta spojrzała na drzwi i słysząc ponowne pukanie, rzuciła się w ich stronę o mało nie wywracając na dywanie. Sapnęła machając rękoma by utrzymać równowagę, a kiedy stanęła pewnie na nogach, pociągnęła za klamkę. Przed jej głową unosiła się wielka sowa o niezwykłe barwnych i wzorzystych piórach. Emanowała od niej elegancja i pewność siebie, tak samo jak od jej właściciela, Dracona Malfoya. Z zagryzioną wargą sięgnęła po list i wskazała sowie stojak dla ptaków, który Hermiona tam postawiła, by sowy, które przynoszą jej listy (zazwyczaj od rodziców uczniów) mogły odpocząć, zjeść, napić się i poczekać na odpowiedź. Napełniła dwie miseczki, jedną z wodą, drugą z jedzeniem. Położyła obok stojaka i ciężko opadła na fotel. Dzisiejszy dzień był trudny i mimo krótkiej chwili zapomnienia z Harrym w czasie seansu, Hermiona czuła się wykończona, nie fizycznie, ale psychicznie. Dlatego z niepewnością i strachem rozrywała pieczęć na liście od mężczyzny, by po chwili wyciągnąć mały skrawek pergaminu z krótkim zdaniem:

“Ostatni dzień miesiąca o 19 w The Ledbury”

~*~*~*~
Juhuuu, w końcu udało się mi dodać Siódemkę! Gorące podziękowania dla Ani, która może będzie moją betą na stałe <3 3 3 i Patrycji, które męczyły się moimi wypocinami. Mój urodzinowy prezent dla Was — tak, wiem, spóźniony o jakiś dzień. Przepraszam. Nie wiem jak Wy, ale jestem z niej zadowolona, a Wy kochani? Napiszcie. Podoba mi się przyjaźń dwójki Gryfonów ze świętej trójcy - proszę, niech nikt nie mówi, że nie zachowują się jak przyjaciel, ale coś więcej. Zdaje się, że mam wypaczone pojęcie przyjaźni troszkę :< No, ale cóż poradzić, żyło się na Polskim Manhattanie! Tsaa. Dziś było więcej Hermiony niż zwykle, powoli będę wprowadzać Dramione aż " Nareszcie !" chciało by się powiedzieć. Wy pewnie na to czekacie, a ja się cholernię tego boję! Czeka mnie taka ciężka rozmowa z nimi do przeprowadzenia! No nic, kończę moje ględzenie i czekam na Wasze komentarze <oczykotawbutach>. Całuski! xoxox.

6 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo spodobała mi się twoja historia. Mogę śmiało powiedzieć, że jest to najlepsza jaką do tej pory czytałam. Czyta się przyjemnie. Życzę weny i czekam na kolejne części :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetne. Bardzo dobrze radzisz sobie z warstwą obyczajową tej historii. Sytuacje rodzinno-towarzyskie coraz bardziej się komplikują. Jestem ciekawa, czy Scorpius rzeczywiście spokojnie przyjmie rozwód rodziców... Czekam na kolejną część :)
    http://nocturne.blog.pl/

    OdpowiedzUsuń
  4. Boskie opowiadanie *.* Masz wielki talent ;) Czekam na kolejny i zapraszam do mnie :*
    http://psychopaticgirlslikeblood.blogspot.com
    never-be-another-one.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Dzisiaj natrafiłam na tę historię i wciągnęłam ją jednym tchem. Bardzo ciekawy pomysł na opowiadanie przekazany w świetny sposób.
    Myślę, że podejmujesz dobrą decyzję decydując się na stałą betę, bo z pewnością się przydaje. I to widać, kiedy porównuje się Twoje pierwsze rozdziały do tych ostatnich.
    Jestem oczarowana bohaterami!
    Dużo weny i chęci do pisania :)
    ~ Julia ~

    OdpowiedzUsuń
  6. Cieszę , że Cię czarują, w końcu to opowiadanie o magii! :) Dużo weny jest i chęci też, gorzej z czasem :< A betę potrzebuję, zdaję sobie z tego sprawę, ale dalej czekam na odpowiedź z betowanie i dalej głucho.

    OdpowiedzUsuń