Sometimes when things are falling apart,
they may actually be falling into place.
Dzisiejszy
dzień od samego rana był dla Hermiony wielką porażką. Najpierw spóźniła
się na spotkanie grona pedagogicznego, odbywającego się niedługo przed
śniadaniem, co, jak każdy zdążył jej od razu obwieścić, nie było w jej
stylu. W trakcie posiłku doznała szoku, widząc Lyrę i przez chwilę,
dopóki nie zobaczyła, jak jej córka blednie, myślała, iż przez noc
poznała ona prawdę, co było po prostu idiotyczne. Nie mogła wiedzieć,
nie tutaj, nie w tak krótkim czasie. Dopiero po minięciu szoku mógł
przyjść moment na zamartwianie się dzieckiem. To, że zapomniała o swojej
codziennej transmutacji mogło jedynie znaczyć, że była wściekła, a
przez to automatycznie roztargniona. Nikt nie lubił jej, jak była w
takim stanie, a już w szczególności sama Lyra. Jej córka potrafiła
walczyć ze sobą, by do tego nie dopuścić, bo kiedy już tak się działo
puszczały jej wszystkie tamy, mury opadały i jej słodka córeczka
zaczynała robić głupie rzeczy, których potem zawsze żałowała.
Przyglądając się jej jasnym lokom, kobieta próbowała uchwycić spojrzenie
przerażonych, szarych oczu z niebieską obwódką wokół źrenicy.
Oczywiście, Hermiona z tak dużej odległości nie widziała ich koloru, ale
przecież znała każdy odcień, każdą nawet najmniejszą plamkę. Wiedziała,
gdzie szarość zaczynała mieszać się z błękitem. Od kilkunastu lat
kochała te oczy, najpierw u Draco, teraz u niej. Zdusiła chęć
pobiegnięcia do stołu Ślizgonów i wzięcia jej w ramiona. Zamiast tego
dokończyła swoje śniadanie, a potem opuściła Wielką Salę.
Po
posiłku prowadziła lekcję dla Ślizgonów i Krukonów z klasy siódmej.
Kiedy miała nadzieję zatrzymać Lyrę po zajęciach i porozmawiać, jej już
nie było. Wyglądało na to, że jej pełnoletnia córka postanowiła ją
unikać. Dodatkowo, jak gdyby Hermiona miała mało problemów, Lyra
najwyraźniej opowiedziała o wszystkim Corbinowi, który — choć od lat
dawał do zrozumienia, że jest jego ulubioną nauczycielką i jak dotąd
jedyne czego chciał, to jej akceptacja — zmroził ją spojrzeniem, gdy
poprosiła go o pozostanie na przerwie. Humoru wcale nie poprawiała jej w
kółko przewijająca się w głowie myśl, którą zagnieździł tam chłopak.
„Jeśli dobrze pani tego nie rozegra i nie mówię tu o kolejnej piramidzie
kłamstw, to może ją pani stracić i więcej już nie odzyskać.”.
To
nie był jednak koniec. Dostała list od Harry’ego, w którym napisał, iż
po pracy ją odwiedzi, co mogło wyjść i na dobre, i na złe. Na dobre,
ponieważ w trakcie ostatniej lekcji z pierwszoklasistami dostała list z
datą pierwszej rozprawy sądowej, a przyjaciel z pewnością podniósłby ją
na duchu. Na złe, ponieważ nie miała jeszcze możliwości na niego
nakrzyczeć za jego wczorajsze potknięcie, gdy odwiedziła go Lyra.
Najgorsze było to, że nie ważne, jak bardzo chciała być na niego
wściekła albo krzyczeć, wiedziała, że po prostu nie może. To, co się
działo, nie było w końcu jego winą.
Hermiona przeglądała właśnie
eseje czwartych klas, gdy usłyszała pukanie. Wzdychając, odłożyła
czerwony długopis, którym zawsze poprawiała błędy. Kiedyś używanie piór
mogło być dla niej magiczne, ale teraz, gdy poprawiała po parędziesiąt
prac i testów dziennie, wolała postawić na wygodę. Mieli w końcu
dwudziesty pierwszy wiek, a magiczny świat dalej zamykał się na wiele
nowości, czego kobieta zupełnie nie rozumiała. Zastanawiając się, kogo
niesie o dwudziestej wieczorem, wstała od biurka, żeby otworzyć drzwi.
Gdy to zrobiła, ujrzała Ślizgonkę, której w ogóle nie kojarzyła, co było
bardzo dziwne. Uważała w końcu, że jako dobry opiekun Domu Slytherina
powinna znać każdego ucznia.
— Profesor Weasley… Ja… Hym, miałam przekazać, że starsi Ślizgoni organizują w pokoju wspólnym… imprezę.
— Widzę, panno…
— Sullivan, Ann Sullivan, pani profesor.
—
Dziękuję, Ann. Powiedz im, by pilnowali muzyki i… ilości alkoholu,
który na pewno będzie obecny. — Dziewczyna, wciąż trzymając swoje ręce z
tyłu, tylko pokiwała głową i odwróciła się gotowa do odejścia. Hermiona
przyglądała się, jak jej spódniczka faluje z każdym krokiem i kiedy
uczennica miała już skręcić w następny korytarz, zawołała za nią: — Ann!
Czyj to był pomysł?
— Pani córki.
“Tego się
obawiałam” — pomyślała kobieta, zamykając za sobą drzwi. Nie zdążyła
nawet wrócić do biurka, a co dopiero do pergaminów, gdy kominek ożył
zielonymi płomieniami. Doskonale wiedząc kto to, podniosła karafkę z
bursztynowym alkoholem i nalała go do dwóch szklaneczek. Dwie sekundy
później wpatrywała się w zmartwioną twarz Harry’ego Pottera. Jeśli
Hermiona miała być szczera, miała dość widoku, jak mężczyzna cały czas
się nią zamartwiał. Nie w żadnym negatywnym odczuciu, po prostu
brakowało jej uśmiechu na kochanej twarzy i głośnego śmiechu.
—
Nie patrz tak na mnie — powiedziała, wciskając mu szklaneczkę alkoholu w
dłoń. Nim zdążyła się odsunąć, poczuła jak jedną ręką oplata jej plecy i
przyciąga do siebie w geście przytulenia. Na chwilę zatopiła się w
ciepłym uścisku, w lekkim, kawowym zapachu i rytmicznym biciu serca. Po
dokładnie dziesięciu tyknięciach zegarka Harry’ego, kobieta wyswobodziła
się i podeszła do kanapy. Usiadła na niej z podkulonymi kolanami,
oparła o nie brodę i zdmuchnęła z oczu włosy, które przysłoniły jej
widok na przyjaciela, jej brata.
— Chciałbym się zobaczyć z Albusem, jeśli mogę — powiedział Harry.
Hermiona
przez dłuższy czas nic nie mówiła. Wpatrywała się w rozwichrzone,
czarne włosy, cienie pod zielonymi oczami i małe zadrapanie na
podbródku, które można było uznać za skaleczenie po goleniu. Jednak ona
znała Harry’ego i dobrze wiedziała, że golił się tylko magią, bo po
mugolskim sposobie skóra zawsze go swędziała oraz wychodziły czerwone
chrostki. Tak inaczej od Draco, który uważał iż magią nie można było
dokładnie się ogolić. “Pieścił” skórę na szczęce, szyi, policzkach przez
dobre pół godziny, później ochlapywał ją perfumem i smarował balsamem.
Tylko wtedy, kiedy się golił, Hermiona potrafiła wyrobić się przed nim.
Draco wcale nie spędzał przed lustrem całych godzin, tak jak mówiły
wścibskie i zazdrosne osoby. Zazwyczaj starczało mu pięć minut, dziesięć
jeśli brał prysznic, bo nigdy nie układał włosów — wystarczyło, że je
przeczesał palcami, bo nigdy nic specjalnie nie wybierał do ubrania —
brał, to, co wpadło mu w ręce — przecież i tak we wszystkim było mu
piekielnie dobrze.
Hermiona szepnęła “Volnera Sanantu”, a zranienie zlepiło się, poczerwieniało, a później po zniknięciu wyblakło.
—
Nie jestem pewna, czy to dobry pomysł — w końcu odpowiedziała, gdy
Harry pocierał miejsce, które uleczyła. Spojrzał na nią z uniesionymi
brwiami, więc kontynuowała. — Otóż, moja córka, twoja córka chrzestna
postanowiła użyć alkoholu, po wczorajszych nowościach, co znaczy, że
jest wściekła. Ona nielubi alkoholu…
— Przez Rona… —
dopowiedział mężczyzna wzdychając. Zrobił kilka kroków i usiadł po
drugiej stronie kanapy. — Wiesz, że piją i im na to pozwalasz? —
zapytał ruszając brwiami, tym razem kilkukrotnie, w celu pokazania jej,
jak bardzo go to śmieszy. Ją także, dlatego zaśmiała się kręcąc głową.
—
Daj spokój, już nie mam szesnastu lat — mruknęła spuszczając nogi po
zimnej skórze fotela. Odchyliła głowę do tyłu, wpatrując się w sufit, na
którym widniały konstelacje gwiazd. Poczuła na kolanach ciężar,
spojrzała w dół i uśmiechnęła się widząc długie nogi Harry’ego. — Poza
tym, tak długo jak mnie informują, nie hałasują, a do alkoholu ma dostęp
tylko ostatni rocznik, jestem gotowa przymknąć oko na takie łamanie
regulaminu. Chociaż założę się, że twój syn też umoczy usta, co innego
Lily, tej odmówią zawsze… Zwłaszcza Corbin — dopowiedziała, znacząco
patrząc na jego twarz.
— Zwłaszcza Corbin… — powtórzył niczym echo.
~*~*~*~
Owinęła
wokół palca wciąż jasny kosmyk włosów. Zapatrzyła się na niego i na
chwilę oderwana od zdjęć w albumie, zastanawiała się jak to możliwe, że
jej naturalne włosy wywołały takie zainteresowanie wśród uczniów. Może
Harry faktycznie miał rację, mówiąc, że kiedyś wszyscy zapomną jaką była
dwunastoletnią dziewczynką. Jeśli tego nie zacznie akceptować, to i ona
zapomni prawdziwą siebie. Złapała włosy w dłoń przyglądając się ich
słomianemu kolorowi ze złotymi i jaśniejszymi pasemkami. W świetle świec
mieniły się różnymi odcieniami, co jak stwierdziła, wyglądało o wiele
ładniej niż jej pomalowane zaklęciem włosy na jeden kolor.
Poczuła ostre ząbki Salju na drugiej ręce i spojrzała na smoczka spode łba.
—
Co? — zapytała, a on odwrócił pysk w stronę drzwi, w które ktoś, jak na
zawołanie, zapukał. Lyra głośno krzyknęła “Już!” wyskakując z łóżka
wprost w duże, puchate papcie, po czym pobiegła do drzwi. Uchyliła je i
stanęła twarzą w twarz z ostatnią osobą jaką by się spodziewała zobaczyć
u progu jej drzwi. O framugę opierał się nonszalancko Scorpius Malfoy
—
Cześć, dziewczyno zza czerwonych drzwi — powiedział, a Lyra prawie
uchyliła usta ze zdziwienia słysząc jego ton. Powiedział to normalnie,
zniknęła cała obojętność i oschłość, którą ona tak często u niego
słyszała, jak tylko się do niej zwracał.
— Cześć? — zapytała z
wysoko uniesionymi brwiami. Scorpius jednak zignorował jej nieme
pytanie i wymijając ją wszedł do jej królestwa. Zawsze chciał je
zobaczyć, dowiedzieć się jak wykorzystała uprzywilejowaną przestrzeń, o
którą był zazdrosny jako gówniarz. Wtedy tego nie rozumiał, ale teraz
wiedział, że ten przywilej był dla niej — czarownicy półkrwi, wtedy
jeszcze dziewczynki — ochroną przed mało rozumiejącymi, czysto krwistymi
snobami.
— Corbin poprosił o zgarnięcie cię po drodze na zabawę — powiedział w końcu rozglądając się dookoła.
— Chyba na popijawę, bo nic innego to nie będzie.
Jego
uwagę przykuł album na zdjęcia, który leżał otwarty na środku łóżka, a
raczej to, co na nim siedziało. Przybliżył się i zapatrzył na małego
smoczka, który wydawał mu się dziwnie znajomy. Z rozmyślań wyrwał go
głos dziewczyny, który brzmiał jakby był z oddali. Zamrugał powiekami, a
na albumie nie było już stworzenia, jakby rozpłynął się w powietrzu.
Zamiast tego, z nieruchomego zdjęcia, Olivier wysyłał mu buziaka, przez
co nastolatek parsknął śmiechem i pokręcił głową. Scorpius sam nie znał
chłopaka na tyle dobrze, by nazwać go dobrym przyjacielem, co najwyżej
dobrym kumplem, bo zawsze zajebiście razem się bawili i Corbin
wtajemniczył Scorpiusa w przyczynę rozstania się zakochanej pary.
Oderwał wzrok od pełnych życia oczu i spojrzał na dziewczynę stojącą
obok niego z nikłym uśmiechem na ustach.
Po wyładowaniu się
na miotle, co doradził jej Albus, Lyra trzymała się całkiem nieźle. Nie
płakała, ale jej szmaragdowe oczy szkliły się z niebywałą łatwością.
Włosy nie przypominały szopy, ale wciąż było im daleko do ich normalnej,
wystylizowanej perfekcji. Brzydkie, powyciągane dresy na szczęście
zastąpiły zwykłe leginsy i sweter oversize, w których jej filigranowa
sylwetka po prostu tonęła. Usta wciąż nosiły oznaki pogryzienia, a
dłonie trzęsły się na każdą wzmiankę Oliego, o związkach czy o miłości.
Jednak
to, co najbardziej przykuło jego uwagę to wielkie, puchate, różowe
papcie, które miały imitować włochate stopy jakiegoś zwierza z wielkimi,
czarnymi pazurami. Przyglądając się temu mugolskiemu wynalazkowi
Scorpius przewrócił oczami, bo w jego głowie pojawiła się myśl, że Lyra
wyglądała, w sumie, całkiem słodko w takim stanie. “Idiota” pomyślał
idąc z powrotem do wejścia.
— Przebierz się, a ja poczekam na
zewnątrz. — Odwrócił się słysząc prychnięcie za plecami. Stała kilka
kroków za nim, z rękoma założonymi na piersiach z wyzywającym wyrazem
twarzy.
— A kto mówi, że się przebieram?
— Nawet tych… kaapci?
—
Szczególnie ich. To popijawa, a nie rewia mody na dyskotece, na której
chcę kogoś poderwać. Ma być milusio, wygodnie, może płaczliwie, może
śmiesznie — odrzekła, a on te wyjaśnienia przyjął. Otworzył czerwone
drzwi, przez które ją przepuścił, wciąż spoglądając na różowe, puchate
łapy.
Zeszli razem po schodach, ona z przodu, Scorpius za nią. Oboje doskonale czuli pełno spojrzeń na sobie.
— Ohh, kolejna sensacja. Pomyślałbyś, że nic w tej szkole nie dzieje się
już beze mnie. — Lyra mruknęła do Scorpiusa, czym go rozbawiła.
Nie
zwracając uwagi na kilka grupek uczniów, które utworzyły się z rocznika
dwutysięcznego, a które podłączyły się do pomysłu imprezy, a raczej
zwykłej popijawy w towarzystwie przyjaciół, dziewczyna skierowała się w
stronę kanap, o których przyjęło się, że należały do ich paczki. Stół
pomiędzy siedzeniami wypełniony był kanapeczkami na wykałaczkach,
słodyczami, pizzą i różnorodnym alkoholem. Z uśmiechem na ustach nalała
sobie ponad pół szklanki Jacka Dannielsa, a resztę wypełniła Pepsi i
klapnęła na kolanach Corbina, bo nigdzie nie było już wolnego miejsca.
Oparła głowę o jego ramię i rozejrzała się po roześmianych twarzach
przyjaciół. Robyn siedziała z otwartą książką, a na zgiętym kolanie
trzymała długą szklankę z drinkiem. Obok niej był Albus, który cały czas
rozpraszał ją i odciągał jej uwagę od zapisanych kartek. Na ziemi
siedziała Lily w ładnej, przewiewnej sukience, opierająca się o nogi jej
brata, a Lyry kuzyna. Spod długich rzęs spoglądała na Corbina,
delikatnie przygryzając dolną, pełną wargę. Gdy tylko chłopak ją
przyłapywał, zawstydzona odwracała głowę i udawała, że jest wsłuchana w
rozmowę Scorpiusa i Albusa. Corbin jeszcze przez kilka sekund napawał
swoje oczy widokiem zarumienionych policzków, białych zębów na różowych
ustach i rudych pasm włosów muskających blade, piegowate ramiona, po
czym i on wracał do swojego rozmówcy. Zabawa w kotka i myszkę przez tę
dwójkę doprowadzała Lyrę do szaleństwa. Było to takie niesprawiedliwe!
Ślizgonka nie mogła być z Olivierem, bo był chory. Oni nie mogli być
razem, bo mieli między sobą zbyt dużą przestrzeń. Lyra bardzo by chciała
złapać przyjaciela za twarz, spojrzeć w czekoladowe oczy i z czystym
sumieniem powiedzieć, by przestał myśleć, by posłuchał głosu serca i bez
zamartwiania sięgnął po to, czego pragnie. A raczej nie czego, tylko
kogo. Zamiast tego, po kolejnej wymianie spojrzeń, złapała mocno jego
dłoń oraz splotła ich palce razem. Dredziarz spojrzał na nią i
odwzajemnił uścisk. Uśmiechnął się przebiegle, przeprosił Notta, zabrał
jej drinka i za biodra podniósł ze swoich kolan. Nim się spostrzegła co
się dzieje, światła przygasły w Pokoju Wspólnym, a ściany wypełniła
całkiem szybka muzyka. W teatralnym geście ukłonił się przed nią,
ściągając tym samym czapkę z głowy. Rzucił ją na kanapę łapiąc ją za
rękę, poczym pociągnął w swoją stronę.
— Co ty robisz, kretynie! — krzyknęła śmiejąc się.
— Zapominam, taki był plan!
~*~*~*~
Od
godziny siedzieli już w jej łóżku, oparci o zagłówek. Z różdżki zrobiła
projektor, który wyświetlał mugolski, sensacyjny klasyk: „Człowieka w
Ogniu”. Pomiędzy nimi leżała wielka micha z chipsami paprykowymi i
popcornem. Zaraz po przybyciu Harry’ego, Hermiona pokazała mu list,
który tamtego dnia otrzymała. Dał jej się wypłakać, wyżalić, wykrzyczeć,
ponarzekać. Dał się skrzyczeć, wysłuchał pretensji, przyjął przeprosiny
i tuląc jej drobne ciało, nucił ulubioną kołysankę Lyry. Kiedy
atmosfera się oczyściła, Hermiona uspokoiła się, a Harry powiększył
magią torbę, w której miał smakołyki na ich seans. Udali się do jej
sypialni.
Hermiona doskonale wiedziała, że Harry bardzo
chciał jej coś powiedzieć, ale jeszcze nie wiedział jak. Widziała
wielokrotnie, jak otwierał usta, by zaraz je zamknąć, jak spoglądał na
nią, jakby ją analizował. Kobieta postanowiła zaczekać do końca filmu,
nim cokolwiek na ten temat wspomni. Kiedy tylko pojawiły się białe
napisy na czarnym tle, a uszy wypełniła muzyka, Hermiona odwróciła się
zdecydowanym ruchem do przyjaciela.
— Kawa na ławę, Harry.
Widziała
jego zaskoczenie, które trwało dosłownie sekundę. Widziała ulgę, że nie
musiał sam zaczynać tematu. Widziała niepewność, która była spowodowana
nieprzewidywalnością jej reakcji. Widziała jednak też podekscytowanie i
dla tej emocji, nie ważne, jak bardzo chciała, za cholerę nie mogła
znaleźć przyczyny. Takie rozmowy nigdy nie były dla niego proste, ale
jej ciepłe oczy w kolorze najlepszego trunku, którymi wpatrywała się w
niego z zachęcającym uśmiechem, zrobiły swoje. Złapał ją za rękę i
zaczął wodzić opuszkami palców po jej delikatnej skórze.
—
Możesz mi najpierw coś obiecać? Zaufaj mi — powiedział Harry, widząc,
jak kołowrotki w jej głowie nagrzewają jej się do czerwoności od
myślenia. Hermiona delikatnie, niepewnie kiwnęła głową, po czym
mężczyzna postanowił kontynuować. — Obiecaj mi, że weźmiesz życie za
rogi. Obiecaj mi, że nie popełnisz tego samego błędu sprzed prawie
dwudziestu lat. Obiecaj mi, że jeśli będzie to możliwe, dasz sobie
szanse. Sobie i Draco.
— Ja-a…
— Obiecaj.
Hermiona
dziwiła się sile jego głosu i z jaką pewnością do niej mówił. Dzięki
temu zobaczyła, jak bardzo mu na tym zależy. Tylko dlaczego? Tyle pytań.
Hermiona wiedziała, że wystarczyło obiecać, a dowiedziałaby się
wszystkiego. Niestety, w głowie słyszała cichy, złośliwy głosik, który
łudząco przypominał głos jeszcze jej męża. Mówił, że nie może ufać.
Mówił, że wszyscy kłamią. Mówił, że nie tylko Ron był zły, że wszyscy
faceci to świnie. I w głębi serca kobieta wiedziała, że to tylko jej
podświadomość płata figle. Przecież Harry nigdy nie zrobił jej nic
złego, nigdy nie skrzywdził, a przynajmniej nie umyślnie.
— Masz moje słowo, Harry.
— Draco i Astoria postanowili się rozwieść.
Drobną
dłonią przykryła usta, a jej brązowe oczy rozszerzyły się. Hermionie
zdawało się, że trudniej jest jej oddychać, a serce zabiło mocniej.
Zacisnęła palce na pościeli, kręcąc głową, przy czym gumka na jej
włosach rozluźniła się. Nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała, co dalej
odbijało się echem w jej umyśle.
— Dlacze-czego? — zapytała
sama siebie, a Harry z bezradnością przyglądał się jej zmaganiom
zrozumienia tak prostej, a jednak trudnej informacji.
— Hermiono...
—
O Boże! — wymamrotała, przerywając mu i zrywając się z łóżka, by
rozładować zdenerwowanie, które powoli ją ogarniało. Odwróciła się
plecami do Harry’ego, by nie widzieć w jego oczach tego, co coraz
częściej tam dostrzegała. Wina. Przerażenie. Smutek. Niedowierzanie.
Oplotła się ramionami w pasie i kontynuowała: — Nie może. Czemu mu na to
pozwoliłeś! Przecież… Astoria… Na Merlina, Scorpius mnie znienawidzi!
Urządzi piekło Lyrze, nie pomoże jej dormitorium, nie pomoże jej
popularność, nie pomogę jej ja, czy nawet fakt, że jej ojcem chrzestnym
jest pieprzony Harry Potter! A dopiero co zaczęli robić postępy w swoich
relacjach.
Hermiona dalej mówiła bez ładu i składu, co Harry’ego
trochę przerażało. Przerażało go to, co Ron z nią zrobił. Jego
przyjaciółka, jego siostra nie była już tą samą niezależną, silną
kobietą. Nie mógł dłużej na to patrzeć, dlatego wstał i podszedł do
Hermiony. Zatrzymał ją w miejscu poprzez przytrzymanie jej rąk, którymi
dotychczas gestykulowała jak opętana bezustannie. Zjechał dłońmi wzdłuż
ramienia po łokieć do jej nadgarstka. Splótł ich palce razem, jakby
tworzył podwójny sznur, którym oplótł jej wątłą talię i przyciągnął do
siebie. Hermiona poczuła się jak w bańce mydlanej, będąc w objęciach
Harry’ego. Spokój, czuła spokój od przyjaciela. Czuła go tak bardzo,
jakby się w nim kąpała, a wręcz topiła. Rozluźniła mięśnie, zwolniła
tempo myśli, by po chwili wyłączyć je całkowicie. Pozwoliła sobie na
upajanie się spokojem, którym obdarowywał ją Harry. Pozwoliła sobie
odetchnąć, by oczyścić głowę i na spokojnie przemyśleć, co właśnie
usłyszała. Minęły dwie minuty, może trochę więcej, kiedy głos mężczyzny
ponownie rozniósł się po sypialni.
— To był pomysł Astorii.
Nigdy ci nie mówiłem, bo Draco zawsze był tematem tabu w naszych
rozmowach, ale oni nie pobrali się z miłości. Zawsze kochał ciebie,
jednak kiedy Stori przyszła do niego poszarpana, zapłakana po tym jak
jej rodzice oznajmili, że chcą zaaranżować jej małżeństwo… Poślubił ją
dla jej dobra, nie myśląc o sobie. Scorpius o tym wie. Rozumie.
—
Zrobił to? — zapytała cicho, a jej głos lekko zadrżał. W czarnym,
długim tunelu, zobaczyła lekko tlącą się iskierkę nadziei, której miała
zamiar się trzymać.
— Przyszedł do mnie tamtej nocy, żeby
spytać, co sądzę o jego pomyśle, ale było to kompletną stratą czasu.
Jego twarz... jego oczy i widoczna w nich zawziętość mówiły same za
siebie, już wtedy zadecydował. Gdybym wtedy nie uważał jeszcze, że jest
dobrym facetem, a tym bardziej moim przyjacielem, to zmieniłbym zdanie
od razu i to w stu procentach. Zła osoba nie robi tak bezinteresownych
rzeczy.
— Zawsze mówiłam, że jest dobry.
~*~*~*~
— Odbijany! — Lyra odwróciła głowę, by spojrzeć w ciemne, brązowe oczy
kuzynki, które wyglądały jakoś inaczej. Jednak widząc, że wlepiają się
one z upartością w jej przyjaciela, Lyra zabrała swoje dłonie z szyi
chłopaka, pocałowała go w policzek, mówiąc cicho “Dziękuję”. Uśmiechnęła
się do Lily, po czym skierowała się w stronę kanap. Widząc wolne
miejsce skoczyła na nie z rozbiegu i usiadła po turecku. Złapała kawałek
pizzy, który zapewne wyprosił Albus u skrzatów. „Gdyby tylko mama
wiedziała…” z tą myślą w głowie, dziewczyna sięgnęła po butelkę z
resztką Ognistej Whisky i przyłożyła ją do ust. Skupiając się na palącym
alkoholu w gardle, starała się wyłączyć głosy i wołania jej imienia.
Chwila zapomnienia jaką dał jej Corbin prysnęła, jak mieniąca się
kolorami bańka mydlana przez głupie skrzaty, które doprowadziły ją do
głupiego W.E.S.Z, a to do głupiej mamy i głupich tajemnic. Nagle poczuła
jak szkło butelki odrywa się od jej warg, a kilka bursztynowych kropel
pociekło po brodzie, wzdłuż szyi. Z wyrzutem spojrzała na osobę stojącą
nad nią. Scorpius Malfoy.
— Chodź. Wyprowadzimy na spacer twoje potwory — powiedział, a Lyra spojrzała na swoje stopy.
Zaciekawiona,
ale też czując niewielką obawę, wstała i ruszyła za chłopakiem.
Kamienna ściana przesunęła się ukazując korytarz lochów oświetlony
świecami. Wyszli z Pokoju Wspólnego. W akompaniamencie szurnięć jej
papci oraz głuchego odgłosu kroków Scorpiusa, szli w stronę wyjścia z
lochów. Kiedy stanęli przy schodach prowadzących ku górze, chłopak
usiadł na jednym ze stopni. Lyra, jak zawsze gdy była sama w jego
obecności, nie bardzo wiedziała co ma ze sobą zrobić, dlatego też
przeskakiwała z stopy na stopę, niepewnie spoglądając na wolne miejsce
obok, a następnie na jego twarz. Miała wrażenie, jakby przyglądał się
jej z pewnym wyzywającym wyrazem twarzy. Widząc kiełkujący uśmiech w
kącikach ust Ślizgona, dziewczyna prychnęła, a okalające jej twarz
kosmyki włosów zatańczyły w powietrzu. Scorpius szybko wstał. Dzieliła
ich tak mała odległość, że dziewczyna musiała lekko przechylać głowę do
góry, by dokładnie widzieć jego oczy. Lubiła na nie patrzeć. Jeśli się
wiedziało jak szukać, można było w nich zobaczyć uczucia. Można było z
nich czytać, można było się tego nauczyć. Ona, tak jak jej mama, lubiła
się uczyć. Zmrużyła powieki, gdy wyciągnął dłoń w jej stronę i założył
jej włosy za uszy.
— Często to robisz — powiedział, przerywając ciszę.
— Robię, co?
— Wpatrujesz się, obserwujesz mnie. Dlaczego? — zapytał, a w jego głosie brzmiała czysta ciekawość.
— Dlatego mnie tu zabrałeś?
— Nie. Może się nie przyjaźnimy, ale cię znam. Nie lubisz być pijana i wiem co robisz, gdy już jesteś. Nie potrzebujemy tego.
Zdecydowanie
tego nie potrzebowali, ale ona potrzebowała takiej nocy. Potrzebowała
poczuć na języku i w gardle palącą whisky, która smakiem mieszała się z
jej emocjami. Gorzka gorycz, która oddawała jej uczucia względem mamy,
została leciutko złagodzona przez kwaśność do Harry’ego i słodkość, jaką
czuła od przyjaciół. Wsparcie — psychiczne i fizyczne. Tolerancja —
ostatnimi dniami była prawdziwą zołzą. Zrozumienie — zawsze mogła na
nich liczyć. Byli niczym plaster miodu na powierzchowne pęknięcie jej
serca, które otrzymała od swojej rodzicielki — najważniejszej osoby w jej
życiu. Potrzebowała widoku uśmiechniętych twarzy jej Ślizgońskiej
paczki, usłyszeć przekomarzanie jej kuzynostwa. Potrzebowała ciepła,
które jej dali i zapomnienia, które dostarczył krótki taniec z Corbinem.
Potrzebowała prawdy, szczerości.
— Zatańczmy — powiedziała spuszczając na chwilę głowę.
Nie
widziała, ale była przekonana, że jasne brwi Ślizgona powędrowały ku
górze. Podniosła głowę, by sprawdzić czy miała rację. Miała. Zagryzła
wargę wpatrując się w wyciągniętą, męską dłoń. Lewą, tą, na której miał
rodzinny sygnet, który dostał od dziadka na szesnaste urodziny. Z tego
co Lyra wiedziała, pierścień powinien mieć jego tata, by móc go
przekazać Scorpiusowi na siedemnaste urodziny. Tak naprawdę nie
wiedziała dlaczego tak się nie stało, ale doszły do niej plotki, że
Draco Malfoy oddał rodzinną pamiątkę swojemu ojcu jeszcze przed wojną,
gdy przestał wierzyć w poglądy, które jego rodzina przekazywała z
pokolenia na pokolenie.
Złączyła ich dłonie i poczuła jak
oplata ją w pasie ramieniem. Przyciągnął ją delikatnie do siebie, jednak
wciąż zachowując pewną odległość między nimi, za co Lyra była mu
wdzięczna. Sama myśl spaceru, tańczenia, a tym bardziej dotykania
Scorpiusa Malfoya wydawała się jej odległa, niemożliwa. Krok do przodu,
krok do tyłu i w bok. Ostatni raz bez muzyki tańczyła z Olivierem,
późnym wieczorem na placu zabaw, kilka lat temu. Oba tańce, obie te
sytuacje tak różniły się od siebie! Nagle zatrzymał się i Scorpius
uniósł ich dłonie, by obrócić ją kilka razy wokół jej własnej osi, czym
doprowadził ją do parsknięcia śmiechem przez nos.
— Przepraszam! — krzyknęła zawstydzona. Jednak słysząc szczery, dźwięczny
śmiech chłopaka zabrała rękę z buzi i ze zdziwieniem na niego spojrzała.
Wyprostował się i z małym uśmiechem wskazał ręką by wracali do Pokoju
Wspólnego. Przez kolejne dziesięć minut powolnego spaceru omawiali
projekt na eliksiry, a chłopak poinformował ją także o dacie rekrutacji
nowych zawodników do drużyny Quidditcha. Gdy ich kroki umilkły i stanęli
przed ścianą, która zaraz miała się dla nich otworzyć, Lyra zatrzymała
łapiąc go za rękaw.
— Możesz… pożegnać wszystkich? I
przypilnować, by Corbin odprowadził Lily? Myślę, że jej pepsi nie była
czysta. — Odpowiedział jej kiwnięciem głowy. Kiedy przez dłuższy czas
nic się nie odzywała, wymownie spojrzał na jej palce wciąż zaciśnięte
wokół materiału bluzki. Wzięła głębszy oddech i patrząc w szare oczy z
niebieską obwódką, powiedziała:
— I dziękuję za wcześniej. Bardzo.
~*~*~*~
Kobieta
patrzyła, jak przyjaciel niknie w zielonym ogniu, poczym spojrzała na
zegarek. Było po dziesiątej, więc wiedziała, że podjęła dobrą decyzje
“wyrzucając” Harry’ego do domu. Minęło kilkanaście ładnych dni, a Ginny
dalej stosowała taktykę „cichych dni” na Harrym za zakończenie bankietu,
który Hermiona zepsuła pojawiając się w połowie. Z tego powodu była
Gryfonka nie chciała być w skórze Wybrańca, spodziewając się wielkiego
wybuchu żalu i złości w momencie, kiedy Ginny w końcu zaczęłaby z nim
rozmawiać.. Nie chciała także, by zatruwała mu głowę tym, że się o nią
troszczy. On miał prawo odwiedzać Hermionę, a ona miała prawo być pod
jego opieką. Byli przyjaciółmi dłużej niż Ginny żoną Harry’ego. Przez
bardzo długi czas była tylko małą siostrą najlepszego przyjaciela.
Zakochaną, małą siostrą przyjaciela. Szczerze powiedziawszy, zanim
Hermiona poznała rudowłosą dziewczynę, myślała, że miłość Ginny do
Harry’ego jest chora, bo kochała go wcześniej niż poznała. Później
zaczęła się do tej pogodnej, pełnej życia Gryfonki ocieplać i lubiła
spędzać z nią czas. Uważała nawet, że były przyjaciółkami. Nawet nie
wiedziała tak naprawdę dlaczego, ale Ginny zaczęła czuć silną zazdrość
do niej o Harry’ego. Pierwsze jej objawy zobaczyła po wojnie w ósmej
klasie. Harry z Ronem nie wrócili do Hogwartu, więc zostały same. Przez
pierwsze tygodnie Ruda nie dawała jej spokoju o to, co robili w dwójkę w
lesie gdy Ron ich porzucił. Z jakiejś przyczyny nie przyjmowała do
siebie, że Harry albo był zajęty ratowaniem świata, albo pocieszaniem
jej. Nie spodobał się jej zwłaszcza taniec w namiocie, bo Harry nigdy
tak z Ginny nie tańczył. Później po porwaniu i zamieszkaniu z mężczyzną
było jeszcze gorzej. Dziewczyna robiła się aż zielona z zazdrości i
wcale to nie pasowało do jej cudownych, rudych włosów. Co się działo
potem, Hermiona do końca nie wiedziała, przez jej małżeństwo przegapiła
wiele spraw i rzeczy, ale wiedziała jedno: z narodzinami Lily, Ginny
stała się nie do wytrzymania. Denerwowało ją, że mała dziewczynka
dostawała więcej uwagi od niej, że to Lily dostała nową zabawkę, że to
nowych placów zabaw szukał i bardziej przejmował się planowanie urodzin.
Nie ona, nie nowe kolczyki dla niej, nie romantyczną kolacją dla
dwoje...
Kobieta spojrzała na drzwi
i słysząc ponowne pukanie, rzuciła się w ich stronę o mało nie
wywracając na dywanie. Sapnęła machając rękoma by utrzymać równowagę, a
kiedy stanęła pewnie na nogach, pociągnęła za klamkę. Przed jej głową
unosiła się wielka sowa o niezwykłe barwnych i wzorzystych piórach.
Emanowała od niej elegancja i pewność siebie, tak samo jak od jej
właściciela, Dracona Malfoya. Z zagryzioną wargą sięgnęła po list i
wskazała sowie stojak dla ptaków, który Hermiona tam postawiła, by sowy,
które przynoszą jej listy (zazwyczaj od rodziców uczniów) mogły
odpocząć, zjeść, napić się i poczekać na odpowiedź. Napełniła dwie
miseczki, jedną z wodą, drugą z jedzeniem. Położyła obok stojaka i
ciężko opadła na fotel. Dzisiejszy dzień był trudny i mimo krótkiej
chwili zapomnienia z Harrym w czasie seansu, Hermiona czuła się
wykończona, nie fizycznie, ale psychicznie. Dlatego z niepewnością i
strachem rozrywała pieczęć na liście od mężczyzny, by po chwili
wyciągnąć mały skrawek pergaminu z krótkim zdaniem:
“Ostatni
dzień miesiąca o 19 w The Ledbury”
~*~*~*~
Juhuuu, w końcu udało się mi dodać
Siódemkę! Gorące podziękowania dla Ani, która może będzie moją betą na
stałe <3 3 3 i Patrycji, które męczyły się moimi wypocinami. Mój
urodzinowy prezent dla Was — tak, wiem, spóźniony o jakiś dzień.
Przepraszam. Nie wiem jak Wy, ale jestem z niej zadowolona, a Wy
kochani? Napiszcie.
Podoba mi się przyjaźń dwójki Gryfonów ze świętej trójcy - proszę,
niech nikt nie mówi, że nie zachowują się jak przyjaciel, ale coś
więcej. Zdaje się, że mam wypaczone pojęcie przyjaźni troszkę :< No,
ale cóż poradzić, żyło się na Polskim Manhattanie! Tsaa. Dziś było
więcej Hermiony niż zwykle, powoli będę wprowadzać Dramione aż "
Nareszcie !" chciało by się powiedzieć. Wy pewnie na to czekacie, a ja
się cholernię tego boję! Czeka mnie taka ciężka rozmowa z nimi do
przeprowadzenia! No nic, kończę moje ględzenie i czekam na Wasze
komentarze <oczykotawbutach>. Całuski! xoxox.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńBardzo spodobała mi się twoja historia. Mogę śmiało powiedzieć, że jest to najlepsza jaką do tej pory czytałam. Czyta się przyjemnie. Życzę weny i czekam na kolejne części :D
OdpowiedzUsuńŚwietne. Bardzo dobrze radzisz sobie z warstwą obyczajową tej historii. Sytuacje rodzinno-towarzyskie coraz bardziej się komplikują. Jestem ciekawa, czy Scorpius rzeczywiście spokojnie przyjmie rozwód rodziców... Czekam na kolejną część :)
OdpowiedzUsuńhttp://nocturne.blog.pl/
Boskie opowiadanie *.* Masz wielki talent ;) Czekam na kolejny i zapraszam do mnie :*
OdpowiedzUsuńhttp://psychopaticgirlslikeblood.blogspot.com
never-be-another-one.blogspot.com
Dzisiaj natrafiłam na tę historię i wciągnęłam ją jednym tchem. Bardzo ciekawy pomysł na opowiadanie przekazany w świetny sposób.
OdpowiedzUsuńMyślę, że podejmujesz dobrą decyzję decydując się na stałą betę, bo z pewnością się przydaje. I to widać, kiedy porównuje się Twoje pierwsze rozdziały do tych ostatnich.
Jestem oczarowana bohaterami!
Dużo weny i chęci do pisania :)
~ Julia ~
Cieszę , że Cię czarują, w końcu to opowiadanie o magii! :) Dużo weny jest i chęci też, gorzej z czasem :< A betę potrzebuję, zdaję sobie z tego sprawę, ale dalej czekam na odpowiedź z betowanie i dalej głucho.
OdpowiedzUsuń